Z dnia na dzień wywózki te zmieniły położenie tysięcy górnośląskich rodzin. W ich wyniku zaburzone zostało, a w wielu wypadkach na zawsze zniszczone, ich dotychczasowe funkcjonowanie.
Rodziny osób zabranych przez Rosjan, zarówno do prac przymusowych na terenie Polski, jak i do obozów w ZSRS, posiadały od czworga do siedmiorga, a nawet dziesięciorga dzieci. Zdarzały się przypadki, że deportowani w głąb Związku Sowieckiego mężczyźni pozostawiali w domu ciężarne żony.
Opierało się ono na tradycyjnym modelu: pracujący mąż troszczył się o materialne utrzymanie rodziny, niepracująca zawodowo żona zajmowała się gospodarstwem domowym i dziećmi. Układ taki został z dnia na dzień zdestabilizowany, gdyż zabrakło w nim jednej z dwóch niezbędnych do utrzymania go osób: męża/ojca, najczęściej jedynego żywiciela i zarazem opiekuna rodziny. W jednym ze sprawozdań wysłanych do Urzędu Wojewódzkiego w Katowicach starosta powiatu bytomskiego zaznaczał, że rodziny osób zabranych przez Rosjan, zarówno do prac przymusowych na terenie Polski, jak i do obozów w ZSRS, posiadały od czworga do siedmiorga, a nawet dziesięciorga dzieci. Zdarzały się przypadki, że deportowani w głąb Związku Sowieckiego mężczyźni pozostawiali w domu ciężarne żony. Bywało jednak i tak, że wywiezieni byli jedynymi opiekunami swoich dzieci.
Bez ojców
Pozbawione mężów i ojców rodziny stawały się często ofiarami różnych przejawów zwykłej ludzkiej podłości, ubranej zazwyczaj w pozory urzędowych działań.
Do najbardziej dramatycznych należały incydenty, w wyniku których następowało usuwanie rodzin z mieszkań. Dotyczyło to zwłaszcza bliskich wywiezionych górników.
Nagminne były zwłaszcza przypadki zawłaszczenia mienia i usuwania rodzin z ich mieszkań. Mienie deportowanych, pomimo iż znajdowało się zazwyczaj pod opieką ich najbliższych, traktowane było przez amatorów łatwego wzbogacenia się jak majątek porzucony, który można było bezkarnie przejąć. Do najbardziej dramatycznych należały incydenty, w wyniku których następowało usuwanie rodzin z mieszkań. Dotyczyło to zwłaszcza bliskich wywiezionych górników. Ich miejsce w mieszkaniach kopalnianych zajmowali nowi lokatorzy – pracownicy niezbędni do funkcjonowania przemysłu węglowego. Niestety, niektórzy z nich potrafili jednak w ciągu zaledwie kilku dni wyprzedać znaczną część zastanych tam sprzętów i rzeczy lub wymienić je na inne dobra.
Gehenna matek
Tymczasem wyrzucone na bruk rodziny pozostawały często bez środków do życia. W niektórych miejscowościach Górnego Śląska deportacje stanowiły główną przyczynę nędzy ludności miejscowej. Kartki żywnościowe wprowadzone w końcu marca 1945 r. przysługiwały przede wszystkim osobom pracującym oraz członkom ich rodzin.
Brak ojców i ciężka walka matek o przeżycie kolejnego dnia fatalnie wpływały na opiekę i kontrolę nad dziećmi. Wzrastała więc przestępczość i włóczęgostwo małoletnich. Szkołą życia stawała się dla nich ulica. Tam zaczynali żebrać, kraść i uprawiać nierząd.
Prawem ich posiadania nie objęto części żon deportowanych, jako nie mających stałego zatrudnienia. Niestety, kobiety te nie były w stanie go znaleźć, co wynikało ze specyfiki górnośląskiego rynku pracy. Kartki przysługiwały wprawdzie matkom posiadającym na utrzymaniu dzieci do 16. roku życia, ale tylko wówczas gdy nie pracowały. Wystarczyło, że zatrudniły się jako pomoc lub służące w firmie prywatnej, a prawo do kartek przepadało. Z kolei nawet jeśli niepracująca matka otrzymała przydział kartkowy, to często i tak nie miała za co go wykupić. Sytuacja przypominała błędne koło. Tylko według informacji starosty bytomskiego, na podległym mu terenie wskutek panującego głodu umierało codziennie od 2 do 7 dzieci, a:
„kilkadziesiąt znędzniałych matek, przedstawicielek 3, 10 dzieci, bez żadnych środków do życia, puka do drzwi naczelnika Gminy, prosząc o natychmiastową pomoc, bowiem matka z dziećmi zakończy życie śmiercią samobójczą, nie widząc żadnego wyjścia”.
Część młodszych kobiet dla utrzymania swoich dzieci decydowała się nawet na podjęcie ciężkiej, nieprzeznaczonej dla kobiet, całodziennej pracy w pobliskich kopalniach. Większość jednak próbowała utrzymać się z dorywczych zajęć. Te, których nie wyrzucono z mieszkań, wyprzedawały swoje mienie: ubrania, bieliznę, sprzęty domowe.
„To co przetrwało wieki – czytamy w jednym z dokumentów – pruską i hitlerowską niewolę, musi być dziś z domu, choć z ciężkim sercem na targ wyniesione”.
Nieco lepiej wyglądała sytuacja rodzin mieszkających na wsiach, a to dzięki uprawie kawałka ziemi i hodowli zwierząt.
Tragedia dzieci
Jednym z najniebezpieczniejszych następstw wywózek była katastrofalna sytuacja dzieci. U wielu z nich szkolni lekarze wykryli wszy, początki gruźlicy, skrofulozy (gruźlicy węzłów chłonnych) i świerzbu.
Wielu powracających z łagrów znajdowało się w tak poważnym stanie, że po przybyciu do domów umierało.
Dzieci przychodziły do szkoły głodne. Często jednak głód i brak odpowiedniego ubrania i obuwia powodował, że nie mogły one uczęszczać do szkoły. Odzież i obuwie zostały bowiem albo wyszabrowane z mieszkań, albo zamienione przez matki na jedzenie. To zaś szybko się kończyło. Brak ojców i ciężka walka matek o przeżycie kolejnego dnia fatalnie wpływały na opiekę i kontrolę nad dziećmi. Wzrastała więc przestępczość i włóczęgostwo małoletnich. Szkołą życia stawała się dla nich ulica. Tam zaczynali żebrać, kraść i uprawiać nierząd.
Wracali nieliczni…
Najskuteczniejszym ratunkiem dla tych dzieci była ponowna stabilizacja sytuacji rodzinnej, a szansę na nią dawał powrót ich ojców do kraju. Sytuacja nie ulegała jednak większym zmianom. Podejmowane przez polskie władze starania o powrót do kraju deportowanych nie przynosiły spodziewanych efektów. Z kilkudziesięciotysięcznej rzeszy wywiezionych wracali nieliczni. Rodziny nadal znajdowały się w ciężkim położeniu. Brakowało bowiem długofalowej, konsekwentnie i umiejętnie prowadzonej akcji pomocowej. W takiej sytuacji jedyne co pozostawało, to – mimo wszystko – trwanie oraz oczekiwanie powrotu deportowanych ojców i mężów. Rodziny, które tego doczekały, mogły uważać się za szczęśliwe przynajmniej z dwóch powodów: chodziło o samo ocalenie bliskiej osoby, a ponadto istniała szansa na poprawę dotychczasowej sytuacji.
Przynajmniej częściowej zmianie na lepsze ulegał stan materialny danej rodziny, oczywiście pod warunkiem, że powracający był jeszcze zdolny po przeżyciach w ZSRS do podjęcia normalnej pracy i otrzymał stosowne zatrudnienie. Pracy nie brakowało dla osób związanych wcześniej zawodowo z górnictwem. Wielu powracających z łagrów znajdowało się jednak w tak poważnym stanie, że po przybyciu do domów umierało. Ci, którzy przeżyli, zaraz po wyleczeniu lub krótkiej rekonwalescencji, rzeczywiście dla poprawy sytuacji rodziny podejmowali pracę, ale to często odbijało się na stanie ich mocno nadszarpniętego zdrowia.
Ciężki los był nadal udziałem wielu rodzin, podobnie jak i tych osób, które o śmierci swoich bliskich gdzieś na Wschodzie, dowiadywały się z urzędowych zawiadomień lub opowieści świadków. Potwierdzali oni przed miejscowymi sądami zgon kolegów czy sąsiadów, co umożliwiało ich żonom ubieganie się o sieroce renty dla swoich dzieci. Za przyznawane sumy nie można było jednak w pełni zabezpieczyć materialnie rodziny. Trzeba było jednak żyć z dnia na dzień z nikłą nadzieją doczekania lepszych czasów.
***
Problem katastrofalnego położenia osamotnionych żon i dzieci nie został nigdy rozwiązany. Ostatecznie osoby powracające z ZSRS ani ich rodziny nie zostały przez władze objęte długofalową opieką. Zorganizowanie jej było niewykonalne nie tyle ze względów technicznych, ile z powodów politycznych. Podobnie zresztą, jak niemożliwe w ówczesnych warunkach było przyznanie powracającym do kraju deportowanym uprawnień rehabilitacyjnych za bezprawne pozbawienie ich wolności i katorżniczą pracę w sowieckich kopalniach, hutach, fabrykach czy kołchozach. Wymagało to bowiem formalnego uznania deportacji za akt represji ze strony ZSRS wobec obywateli polskich. Uznanie zaś przez polskich komunistów sowieckich władz za podmiot odpowiedzialny za przestępstwo dokonane na masową skalę w ogóle nie wchodziło w grę.