Wybitny francuski filozof Paul Ricœur pisał we wstępie do swojej książki Pamięć, historia, zapomnienie:
„[...] nie daje mi spokoju niepokojące widowisko, jakie tworzą nadmiar pamięci, a gdzie indziej nadmiar zapomnienia, nie mówiąc już o wpływie wspomnień i nadużyć pamięci – i zapomnienia. Idea sprawiedliwej dystrybucji pamięci jest tutaj jednym z przyjętych przeze mnie tematów obywatelskich”1.
Powyższy cytat niech posłuży do rozważań na temat niemieckiej pamięci i zapomnienia, ale również tego, co Ricœur nazywał „dystrybucją”. Kto i w jakim celu miałby traktować dzieje i pamięć o nich jako „towar do dystrybucji”?
Historię pragnęlibyśmy widzieć jako naukę o tym, co faktycznie wydarzyło się w dziejach, naukę, która rekonstruuje przeszłość, a więc odtwarza prawdę. Obiektywna rzeczywistość sprzed wieków daje się poznać kolejnym pokoleniom jedynie dzięki źródłom, do których zaliczamy również narrację świadków, kronikarzy, historyków. Z założenia będą to opisy subiektywne, nacechowane własnymi przeżyciami i poglądami autorów, modą i stylem epoki, w której pisali. Paul Ricœur ujął to prosto:
„Skoro nie można przypomnieć sobie wszystkiego, nie można też wszystkiego opowiedzieć”2.
Jak więc widzimy, narracja historyczna już w fazie powstawania, zbierania źródeł, ich analizy, subiektywnego wyboru przez historyka staje się opowieścią niekoniecznie w pełni odzwierciedlającą wydarzenia. Tę różnicę między opisem a rzeczywistością historyczną akceptujemy jako coś naturalnego, i oczywistego, nie widzimy w niej intencjonalnej manipulacji. Zróżnicowanie pojęć, ich znaczeń i równocześnie świadomość, że słowa mogą zmieniać percepcję przeszłości, tworzą jednak bardzo niebezpieczny margines instrumentalizacji historii.
Narracja historyczna już w fazie powstawania, zbierania źródeł, ich analizy, subiektywnego wyboru przez historyka staje się opowieścią niekoniecznie w pełni odzwierciedlającą wydarzenia. Tę różnicę między opisem a rzeczywistością historyczną akceptujemy jako coś naturalnego, i oczywistego, nie widzimy w niej intencjonalnej manipulacji.
„Kiedy pojęcia staną się niemożliwe do zastąpienia i niewymienialne, stają się pojęciami podstawowymi, pojęciami, bez których nie może obyć się żadna wspólnota polityczna i językowa. Zarazem stają się sporne, ponieważ różni użytkownicy języka chcą narzucić innym monopol interpretacji” – przestrzegał wybitny niemiecki semantyk Reinhart Koselleck.3
Kto jest więc tym „użytkownikiem języka” chcącym narzucić własną interpretację dziejów? Inaczej mówiąc, kto i jaką narrację dystrybuuje? Tu wkraczamy na grunt tzw. polityki historycznej. Ta „polityczna służba” historii wobec polityki intuicyjnie wywołuje negatywne skojarzenia z manipulacją i instrumentalizacją. Z perspektywy państwa jest często pożądanym narzędziem prowadzenia polityki, musi jednak być zgodna z pamięcią narodu, nawet jeśli ta pamięć budzi kontrowersję.
Nadmiar zapomnienia
Siedemdziesiąt lat po wojnie Niemcy – które rozpętały II wojnę światową, były twórcą i wykonawcą koncepcji „ostatecznego rozwiązania kwestii żydowskiej” – są najbardziej pożądanym europejskim partnerem, jednym z najbogatszych krajów Europy, demokratycznym państwem prawa, któremu nikt nie wypomina zbrodni z lat 1939-1945. Gdzie tu sprawiedliwość dziejowa? – pytamy z perspektywy ofiar II wojny światowej. Otóż w słowniku polityki międzynarodowej takiego pojęcia nie znajdziemy. Dzisiejsza pozycja Niemiec, jak również związana z nią niemiecka pamięć o ostatniej wojnie, da się wytłumaczyć zarówno historią powojenną, jak i znanym z psychologii syndromem wyparcia. Pamięć o niemieckich zbrodniach stała się zakładnikiem zimnej wojny, a dystrybucją niemieckiej pamięci zajęli się alianci – najpierw rozliczając zbrodnie, a potem pozwalając Niemcom o nich zapomnieć. W latach 1945–1949 odbyło się kilka wielkich procesów, w tym przede wszystkim tzw. procesy norymberskie. Alianci starali się odpowiednio przygotować do nich społeczeństwo niemieckie przez szeroką akcję informacyjną i propagandową.4 Licencjonowana przez nich prasa niemiecka obszernie relacjonowała przebieg głównego procesu hitlerowskich dygnitarzy. Korespondenci zagraniczni komentujący proces norymberski pisali, że Niemcy nie są nim zainteresowani. Większość z nich podkreślała, że najważniejsze dla ludzi były sprawy codzienne, przede wszystkim aprowizacyjne, zdobywanie jedzenia, dachu nad głową, szukanie krewnych, którzy przeżyli i wracali z frontów.5 Niemiecki korespondent „Der Tagesspiegel” napisał 8 grudnia 1945 r.:
„Zainteresowanie [Niemców] procesem norymberskim jest podzielone. Wielu w ogóle nie chce o tym słyszeć, inni chcieliby, aby powieszono po prostu tych ludzi i na tym poprzestano”.6
Reakcje społeczne na procesy toczące się w strefach okupacyjnych były ambiwalentne, ale zdecydowanie przeważała obojętność lub wręcz niechęć. Nastawienie Niemców do przeszłości, i również do jej rozliczania można prześledzić dość dokładnie dzięki prowadzonym ówcześnie badaniom opinii publicznej. W listopadzie 1945 r. aż 53 proc. pytanych odpowiedziało, że „narodowy socjalizm zasadniczo był dobrą ideą, tylko był źle wdrażany”.7 Na to samo pytanie podobnie odpowiadało w lipcu 1946 r. 42 proc., w sierpniu 1947 r. – 55 proc., a w 1948 r. – aż 57 proc.8 Na pytanie zadane w październiku 1946 r. o kolektywną winę Niemców za wojnę aż 92 proc. respondentów odpowiadało, że nie są winni, a 51 proc. było skłonnych uznać, że ci Niemcy, którzy wspierali reżim Adolfa Hitlera, ponoszą częściową winę (Teilschuld).
Kto jest „użytkownikiem języka” chcącym narzucić własną interpretację dziejów? Inaczej mówiąc, kto i jaką narrację dystrybuuje? Tu wkraczamy na grunt tzw. polityki historycznej. Ta „polityczna służba” historii wobec polityki intuicyjnie wywołuje negatywne skojarzenia z manipulacją i instrumentalizacją.
Aby zrozumieć stosunek Niemców do narodowego socjalizmu, należy się przyjrzeć, w jaki sposób naród niemiecki współuczestniczył w tworzeniu systemu III Rzeszy. Liczba wydanych legitymacji NSDAP osiągnęła 10,7 mln, co oznacza, że co piąty dorosły Niemiec należał do partii nazistowskiej.9 W Wehrmachcie służyło od 1939 do 1945 r. aż 17,3 mln żołnierzy (z czego 15,6 mln Niemców i Austriaków).10 Najbardziej ostrożne szacunki niemieckich historyków dotyczące udziału Wehrmachtu w zbrodniach – szczególnie na froncie wschodnim – sięgają 5 proc. Oznaczałoby to, że zbrodnie mogło popełnić ponad 700 tys. żołnierzy.11 Jeśli dodamy do tego członków formacji SS, urzędników Głównego Urzędu Rasy i Osadnictwa SS, a także przedstawicieli wielkich koncernów przemysłowych wspierających reżim, otrzymamy obraz uwikłania i skalę poparcia, jakiej udzielił Hitlerowi naród niemiecki.12
Niechęć do rozliczeń była więc automatycznie niechęcią do przyznania się do winy. Mechanizmy wyparcia były podobne jak w innych tego typu przypadkach. Przede wszystkim o przeszłości nie rozmawiano. Winy przenoszono na inne osoby, oskarżano przywódców, którzy stchórzyli i popełnili samobójstwo, zostawiając naród na pastwę zwycięzców. Zbrodnie tłumaczono wykonywaniem rozkazów, działaniem zgodnym z ówczesnym prawem niemieckim. Powtarzano, że naród o zbrodniach nie miał pojęcia.13 Równocześnie tolerowano to, że niektórzy zbrodniarze spokojnie żyli w Niemczech, często pod własnymi nazwiskami, i byli „szanowanymi obywatelami”.14 Od władz oczekiwano postawienia „grubej kreski” i odcięcia od historii. W niemieckim filmie Labirynt kłamstw (reż. Giulio Ricciarelli), który opowiada o wydarzeniach końca lat pięćdziesiątych, dziennikarz Thomas Gnielka w rozmowie z młodym prokuratorem Johannem Radmannem, mówiąc o zbrodniarzu wojennym, który w spokoju uczy dzieci w szkole, pyta:
„Stacjonował w Auschwitz! Nie rozumie pan, co to oznacza?”.
Radmann odpowiada: „To był obóz służący ochronie więźniów, prawda?”.
Gnielka: „Proszę mi wierzyć, nikogo tam nie chroniono! Niemiecki prokurator, który nic nie wie o Auschwitz, to jest hańba!”
Przejęty Radmann pyta o Auschwitz swojego przełożonego, a ten odpowiada:
„Wszyscy mieli swoje obozy – Amerykanie, Rosjanie. Sam siedziałem rok we francuskim, ale niech pan nie mówi mojej żonie, bo gotowali tam lepiej niż ona”.
Ot, taki żart. Wśród młodych – niewiedza, wśród starszych – zmowa milczenia. Niemiecki prokurator Fritz Bauer, który postanowił wszcząć proces przeciwko żyjącym esesmanom z Auschwitz, po fali krytyki i gróźb skonstatował: „Gdy wychodzę z biura, jestem w kraju wroga”. Kto miał więc sądzić niemieckich zbrodniarzy? Kto tego oczekiwał?
Dzisiejsza pozycja Niemiec, jak również związana z nią niemiecka pamięć o ostatniej wojnie, da się wytłumaczyć zarówno historią powojenną, jak i znanym z psychologii syndromem wyparcia. Pamięć o niemieckich zbrodniach stała się zakładnikiem zimnej wojny, a dystrybucją niemieckiej pamięci zajęli się alianci – najpierw rozliczając zbrodnie, a potem pozwalając Niemcom o nich zapomnieć.
Odsetek byłych członków NSDAP w organach decyzyjnych RFN był duży, co w znacznym stopniu tłumaczy niechęć młodego państwa do rozliczania zbrodni. Niemiecki historyk Dieter Schenk podaje, że w 1950 r. 66-75 proc. sędziów i prokuratorów było dawnymi członkami NSDAP.15 Szef zachodnioniemieckiego wywiadu BND (Bundesnachrichtendienst), Reinhard Gehlen, podawał w swoim tajnym raporcie dla amerykańskiej CIA, że w 1950 r. spośród deputowanych Bundestagu 129 należało w okresie III Rzeszy do NSDAP (26,5 proc.).16 W 1952 r. 184 pracowników Ministerstwa Spraw Zagranicznych (Auswärtiges Amt) było dawnymi członkami partii nazistowskiej (33,9 proc.).17 Procesy, które odbywały się w latach sześćdziesiątych i siedemdziesiątych (Adolfa Eichmanna, załóg Auschwitz i Majdanka), w zasadzie wstrząsnęły jedynie elitami.
Po rewolcie młodzieży pod koniec lat sześćdziesiątych zaczęto w Niemczech zachodnich mówić i uczyć o Holocauście, ale wiedza dotycząca zbrodni wobec innych narodów, szczególnie Słowian, wciąż jest – jak to określił prof. Benjamin Ortmeyer, badający te zagadnienia – „czarną dziurą”.18 Również wiedza na temat Holocaustu, mimo obiektywnie znacznego wysiłku edukacyjnego i finansowego, jest dość ogólna i – wbrew powszechnemu przekonaniu – raczej skromna.
Nadmiar pamięci
W 1998 r. pisarz Martin Walser otrzymał prestiżową Nagrodę Pokojową Niemieckich Księgarzy. W trakcie uroczystości laureat tradycyjnie wygłosił przemówienie, które nazwał Sonntagsrede (niedzielna pogadanka).19 Przemówienie to wywołało w Niemczech ogromne wzburzenie i protesty, a autora oskarżono o relatywizowanie zbrodni niemieckich. W gruncie rzeczy Walser dotknął bardzo istotnego elementu niemieckiej pamięci. Trwająca od lat siedemdziesiątych edukacja Niemców dotycząca Holocaustu została z czasem zrytualizowana, ich pamięć o zbrodniach jest powierzchowna, a niemieccy politycy, przy każdej historycznej okazji, fundują swemu społeczeństwu imprezy przypominające ich winę, ale równocześnie utrwalające schematyczne i bezrefleksyjne myślenie o zbrodniach II wojny światowej. Walser widzi niemieckie przyznanie się do winy nie w kategorii autentycznego przeżycia, lecz raczej wyuczonego nawyku, elementu pewnej poprawności. Na hasło „Auschwitz” powinien paść odzew „moja wina”. Tymczasem Walser mówi:
„Auschwitz nie nadaje się do tego, aby pełnić rolę oskarżycielskiej rutyny, środka zastraszającego, gotowego w każdej chwili do użycia; ani też moralnej maczugi czy jakiegoś tylko ćwiczenia obowiązkowego”.
Apel Walsera nie został zrozumiany zgodnie z intencjami autora. Wyuczone formułki zastępują autentyczne zrozumienie wojennej machiny śmierci. Badania pokazują, że młodzi Niemcy potrafią powiedzieć o Holocauście jedynie banalne stereotypy, nie rozumiejąc, na czym on w istocie polegał. W 2012 r. ośrodek Forsa przeprowadził badanie, którego wynik był dość szokujący. Przy znacznej trosce państwa niemieckiego o edukację dotyczącą Holocaustu, okazało się, że 21 proc. Niemców w wieku od 18 do 30 lat nie kojarzy z niczym słowa Auschwitz.20 Inne badania ukazują, że nawet jeśli Niemcom nie są obce ogólne liczby dotyczące Holocaustu, to zupełnie nie znają szczegółów „technicznych” „ostatecznego rozwiązania”.21 Większość nie potrafi wyjaśnić, co działo się w obozach zagłady, takich jak Birkenau czy Treblinka, a tym samym nie zna roli państwa w zagładzie, nie rozumieją jej przemysłowego charakteru. W 2002 r. trójka niemieckich badaczy pamięci przedstawiła efekty swojej pracy w odniesieniu do II wojny światowej. Swoją książkę zatytułowali „Opa war kein nazi” („Dziadek nie był nazistą”) – i taki jest główny wniosek z ich badań.22
Tym bardziej zadziwia rola – odgrywana przez Niemcy w ostatnich latach coraz częściej – moralnego dydaktyka, który sam wzorcowo rozliczył się z własnych zbrodni i grzechów, a teraz poucza innych, jak mają to zrobić. A przecież pozostaje kwestia zasadnicza, zwłaszcza dla historyków: ciąg przyczynowo-skutkowy wydarzeń, w którym nie byłoby bombardowań Drezna i wysiedlenia Niemców bez 1 września 1939 r. Niezmiernie ważne jest również zachowanie proporcji, szczególnie proporcji ofiar.
Tekst pochodzi z nr 4/2017 „Biuletynu IPN”
1 P. Ricœur, Pamięć, historia, zapomnienie, wyd. II, Kraków 2012, s. 7.
2 Ibidem, s. 590.
3 R. Koselleck, Dzieje pojęć. Studia z semantyki i pragmatyki języka społeczno-politycznego, Warszawa 2011, s. 104.
4 E. Raim, Die Strafverfolgung von NS-Verbrechen durch die deutsche Justiz in den westlichen Besatzungszonen 1945-1949, [w:] NS-Prozesse und deutsche Öffentlichkeit. Besatzungszeit, frühe Bundesrepublik und DDR, red. J. Osterloh, C. Vollnhals, Göttingen 2011, s. 42.
5 H. Krösche, Das Interesse der deutschen Nachkriegsöffentlichkeit am Nürnberger Prozess gegen die Hauptkriegsverbrecher 1945/46, [w:] NS-Prozesse..., s. 97.
6 Ibidem, s. 100.
7 E. Raim, Die Strafverfolgung..., s. 56.
8 Ibidem, s. 56-57.
9 S.F. Kellerhoff, Das Erbe der NSDAP sind 10,7 Millionen Namen, „Die Welt”, 15 XII 2010 r.
10 R. Overmans, Deutsche militärische Verluste im Zweiten Weltkrieg, wyd. III, München 2004, s. 226.
11 Ch. Hartmann, Verbrecherischer Krieg – verbrecherische Wehrmacht?, „Vierteljahrshefte für Zeitgeschichte” 2004, nr 1, s. 2.
12 W czerwcu 1944 r. do SS należało prawie 800 tys. członków, z czego 264 379 należało do Allgemeine SS, za: M. Grüttner, Brandstifterund Biedermänner. Deutschland 1933-1939, Stuttgart 2015, s. 115.
13 Badania na ten temat przeprowadziło m.in. małżeństwo Mitscherlich: A. Mitscherlich, M. Mitscherlich, Die Unfähigkeit zu trauern: Grundlagen kollektiven Verhaltens, wyd. XXIII, München 1994. Ciekawe badania późniejszych pokoleń przeprowadzili: H. Welzer, S. Moller, K. Tschuggnall, „Opa war kein Nazi”. Nationalsozialismus und Holocaust im Familiengedächtnis, Frankfurt a.M. 2002.
14 N. Frei, Kariery w półmroku. Hitlerowskie elity po 1945, Warszawa 2011.
15 D. Schenk, Noc morderców. Kaźń polskich profesorów we Lwowie i holokaust w Galicji Wschodniej, Kraków 2011, s. 311.
16Akta CIA – Reinhard Gehlen, dostępne od 2001 r., http://nsarchive.gwu.edu/NSAEBB/NSAEBB138/CIA%20Information%20Act%20-%20Reinhard%20Gehlen.pdf [dostęp: 03 I 2020 r.].
17 Odpowiedź Rządu Federalnego na interpelację posłów w sprawie obchodzenia się z przeszłością narodowosocjalistyczną, Deutscher Bundestag, 17. Wahlperiode, Drucksache 17/8134, s. 9.
18 Wywiad T. Dierkesa z prof. B. Ortmeyerem Nahezu ein schwarzes Loch, „Die Zeit” 2012, nr 9, http://www.zeit.de/2012/09/C-Interview-Lehrer-NS-Zeit [dostęp: 3 I 2020 r.].
19 M. Walser, Erfahrungen beim Verfassen einer Sonntagsrede aus Anlaß der Verleihung des Friedenspreises des Deutschen Buchhandels, tekst mowy: „Frankfurter Allgemeine Zeitung”, 12 X 1998 r.
20 Jeder fünfte jüngere Deutsche kennt Auschwitz nicht, „Stern”, 25 I 2012 r.
21 Nahezu ein schwarzes Loch...
22 H. Welzer, S. Moller, K. Tschuggnall, „Opa war kein Nazi”...