Była to rozegrana w dniach 12-18 października 1943 r. bitwa pod Lenino. W dniach 12–13 października 1943 r. toczyła ją 1 Dywizja im. Tadeusza Kościuszki. W wyniku podjętych działań, które w zamierzeniu miały dorowadzić do przełamania frontu, Polacy wklinowali się w linię niemiecką na około 2-3 km. Jednak sąsiadujące z nimi dywizje sowieckie nie podjęły praktycznie żadnych działań, w efekcie czego znaleźli się oni na swoistym półwyspie, który był atakowany, bombardowany i ostrzeliwany przez Niemców z trzech stron. Dodatkowo ostrzeliwała ich artyleria sowiecka, która nie zmieniła koordynatów.
Rzeź nad Miereją
Słabo wyszkoleni, głodni, dysponujący niewielkim zapasem amunicji Polacy w zasadzie zalegli w dolinie rzeczki Mierei.
Polacy wklinowali się w linię niemiecką na około 2-3 km. Jednak sąsiadujące z nimi dywizje sowieckie nie podjęły praktycznie żadnych działań, w efekcie czego znaleźli się oni na swoistym półwyspie, który był atakowany, bombardowany i ostrzeliwany przez Niemców z trzech stron.
Po dwóch dniach walk zostali zluzowani przez dwie dywizje sowieckie, które jeszcze przez kilka dni próbowały coś osiągnąć. W ciągu tych dni dywizja kościuszkowska w rannych, zabitych i wziętych do niewoli straciła 25 proc. swego stanu osobowego, czyli około 3 tys. ludzi. Oficjalnie 776 żołnierzy uznano za zaginionych lub wziętych do niewoli.
Polacy ci – żołnierze I Dywizji – byli ludźmi, którzy przeszli piekło wywózek i łagrów. Tymi, którzy nie zdążyli do Andersa. Widzieli śmierć swoich bliskich, a co mogli myśleć o Niemcach? Propagandziści mówili im, że wraz z armią sowiecką wyzwolą Polskę. Tymczasem już chrzest bojowy skończył się spektakularną porażką, przez dziesiątki lat PRL-u przedstawianą jako wiekopomne zwycięstwo.
Liczne dezercje…
Już przed rozpoczęciem natarcia, 11 października 1943 r. na stronę niemiecką przeszła grupa żołnierzy dokonująca zwiadu. Ci poinformowali Niemców o szykującym się ataku.
Nocą z 12 na 13 października 1943 r. Polacy mogli usłyszeć graną przez Niemców melodię Mazurka Dąbrowskiego, przez megafony słyszeli wezwania do poddania się. Wielu z nich to uczyniło. Już pierwszego dnia ponad czterystu poddało się lub przeszło na drugą stronę frontu.
Niemcy już w trakcie walk zrzucali na stanowiska polskie ulotki, w których obiecywano tym, którzy przejdą na stronę niemiecką, powrót do domu. Nocą z 12 na 13 października 1943 r. Polacy mogli usłyszeć graną przez Niemców melodię Mazurka Dąbrowskiego, przez megafony słyszeli wezwania do poddania się. Wielu z nich to uczyniło. Już pierwszego dnia ponad czterystu poddało się lub przeszło na drugą stronę frontu. Łącznie mogło być ich sześciuset, może ośmiuset. Nie wiemy, co by się stało, gdyby pozostawiono Polaków na froncie dłużej. Można domniemywać, że albo znaczna część przeszłaby na stronę niemiecką, albo by ich wybito. Fakt dezercji wielu Polaków był zapewne jedną z przyczyn wycofania dywizji kościuszkowskiej z frontu, na który powróciła niemal rok później.
… i ich propagandowa oprawa
Kilku żołnierzy i oficerów, którzy znaleźli się w ten czy inny sposób w rękach niemieckich, podjęło współpracę z Niemcami –jednym z nich był Adolf Wysocki. Byli oni wożeni po zakładach pracy w Generalnym Gubernatorstwie, gdzie opowiadali o swoich przeżyciach.
Schemat większości listów jest taki sam. Najpierw żołnierz opisuje swoje losy na zesłaniu, głód, pracę ponad siły, powołanie do „żydowskiej” dywizji, w której oficerami są Sowieci, a politrukami Żydzi. Ci ostatni w trakcie bitwy mieli gonić żołnierzy do boju, a do tych, którzy uciekali na stronę niemiecką, strzelano.
Prasa gadzinowa sporo o nich pisała. W 1944 r. nakładem warszawskiego wydawnictwa Glob została wydana broszura pt. Służyłem w dywizji Tadeusza Kościuszki, w której opublikowano rzekome listy byłych żołnierzy tej jednostki. Większość z nich jest anonimowa, co wydawca tłumaczy troską o pozostawionych na wschodzie bliskich żołnierzy. Sporo listów jest podpisanych, lecz nie wiemy, czy te nazwiska są prawdziwe. Sposobem na uwiarygodnienie publikacji były faksymile rękopisów, które znalazły się w broszurze.
Nie ulega jednak wątpliwości, że większość z tekstów była pisana pod dyktando urzędników niemieckich z jakiegoś wydziału propagandy. Wskazują na to przede wszystkim powtarzające się w niemal we wszystkich listach sformułowania antyżydowskie.
„Zredagowane” listy
Generalnie schemat większości listów jest taki sam. Najpierw żołnierz opisuje swoje losy na zesłaniu, głód, pracę ponad siły, powołanie do „żydowskiej” dywizji, w której oficerami są Sowieci, a politrukami Żydzi. Ci ostatni w trakcie bitwy mieli gonić żołnierzy do boju, a do tych, którzy uciekali na stronę niemiecką, strzelano. Ci jednak, którzy przeszli front, zostali nakarmieni, a rannych opatrzono. W obozie (w którym przebywali, pisząc list) warunki są dobre, jest jedzenie i gazety…
Uważna lektura listów pozwala odnaleźć szereg informacji, które wskazują na to, że przynajmniej niektóre z nich są faktycznie pisane przez żołnierzy dywizji kościuszkowskiej, a co najwyżej przeredagował je niemiecki propagandzista. Otrzymujemy zatem ułomny, ale jednak dość frapujący obraz tego, co czuli Polacy, których wysłano na rzeź pod Lenino.
„Jak wiadomo ludzie byli słabi, wysmukleni przez łagiera i więzienia, i jak wojować za nich, za co i po co”
– pisał Zenon Dubicki do rodziców. I dalej:
„jak dochodziliśmy do okopów, nie strzelając, Niemcy przestali strzelać, bo zrozumieli, że idziemy do nich. Gdy byliśmy już po niemieckiej stronie, bolszewicka artyleria, minomioty i «Katiusza» zaczęły bić po nas”.
Szwagier niejakiego K.L. miał przeczytać:
„12 października pchnięto nas do walki i w tym czasie walk nas grupa osób, która była już zmówiona, ażeby tylko przyszedł czas odpowiedni i przejść na stronę niemiecką. Naszą grupę przed natarciem rozdzielili po wszystkich kompaniach (…) Nas przeszło szczęśliwie tylko dwóch z tej grupy, a wszystkich było 18, co mieli przejść”.
Władysław Worona opisywał, że jak przechodzili koło Smoleńska, to spotkali staruszka, który mówił, że:
„«Wy Polaki idziecie wojować, otóż tu leży w tym lesie 12 tysięcy waszych oficerów pobitych». Zmobilizowali nas biednych i posłali nas na front, na froncie byliśmy tylko jeden dzień, nikt nie strzelał, wszystko szło jak bydło, my zaczęli uciekać do Niemców, bolszewiki zrozumieli w czym rzecz, odkryli artyleryjski ogień po naszych żołnierzach i moc zabili”
– pisał T.M. do brata.
„Oficerowie, przeważnie ruskie i żydzi z rewolwerami, pędzili nas w natarcie. Ja doszedłem do 3 linji i tam leżeliśmy czekając na sposobność się poddać. Wreszcie zobaczyłem, jak Polacy się poddają, a Żydzi uciekają”
– stwierdził Paweł Szczepanik w liście do rodziców.
„I tak 12.10.43 poszliśmy do szturmu. Artyleria grała bez przerwy, kule gwizdały jak bąki, poleciłem się naprzód P. Bogu, aby mi dopomógł szczęśliwie dojść do celu, bo tu wybiła godzina wydostania się z tej przeklętej Rosji i szedłem wciąż naprzód. Tu zostałem ranny w prawą rękę, wówczas rzucił broń i poszedłem do Niemiec, bo nie było za co wojować. Tu mi niemieccy sanitariusze zrobili opatrunek, a potem odprawili do szpitala do Orszy.”
– to z kolei fragment listu Stanisława Szamatuli. Z kolei F.K. pisał tak:
„Obstawili nas wojskiem Rosyjskiem i posłali do natarcia, które było dla nas wielką klęską. My Polacy, nie tracąc ducha, śli naprzód, aby się wyrwać z rąk rosyjskich. Kiedy Moskale zauważyli, że my się poddawali, to zaczęli strzelać do nas… teraz czuję się lepiej, tylko jestem w wielkiej rozpaczy, uratował siebie, żona i dzieci na pewno marnie przepadnie…”.
Inny żołnierz napisał, że tych, co przeszli na stronę Niemców, było tysiąc.
Nie ulega wątpliwości, że w 1944 r., gdy Niemcy przelali w Polsce morze krwi, ta propaganda nie miała racji bytu. Trudno jest odgadnąć, po co Niemcy ją szerzyli, skoro nie szły za tym jakieś działania polityczne. Tym niemniej dzięki działaniom niemieckich propagandzistów mamy choć powidoki tego, co czuli niektórzy Polacy służący w 1 Dywizji im. T. Kościuszki.