Najsłynniejszą akcją wydostania więźnia Pawiaka była Akcja pod Arsenałem w marcu 1943 r., gdy specjalny Oddział Grup Szturmowych Szarych Szeregów odbił Jana Bytnara „Rudego”. Jednak już wcześniej dochodziło do ucieczek z Pawiaka. Niektórzy uciekali wykorzystując kanały. Inni – jak Miedza-Tomaszewski – sfingowali własną śmierć.
Rodzina Tomaszewskiego dzięki łapówce odebrała jego rzekome zwłoki. Na Cmentarzu Bródnowskim odbył się pogrzeb. Matka była załamana – nikt jej nie poinformował o wydarzeniach. W ten sposób „Miedza” został oficjalnie uznany za zmarłego.
Artysta Biura Informacji i Propagandy KG ZWZ
Stanisław Miedza-Tomaszewski – absolwent Akademii Sztuk Pięknych w Warszawie, artysta Biura Informacji i Propagandy (BIP), człowiek, który przez większość życia zapalał znicz na własnym grobie – urodził się 20 stycznia 1913 roku w Warszawie. W czasie okupacji aktywnie działał w konspiracji. Był autorem wielkanocnych Grobów Pańskich w kościele św. Anny. Na początku niemieckiej okupacji założył „Ajencję Radiową”, później przekształconą w „Ajencję Prasową”. Z biuletynu „Miedzy” korzystało wiele redakcji prasy konspiracyjnej. Poza tym wydawał m.in. pisemko satyryczne „Szpilka”. Pomagał Żydom przekazując leki i żywność do getta warszawskiego. W czasie Powstania Warszawskiego w ramach BIP-u tworzył plakaty zagrzewające do walki.
W grudniu 1941 r. „Miedza” umarł. Jak sam opisywał,
„historia jego śmierci zaczęła się od druku wrześniowego numeru «Ajencji Prasowej»”.
Kocioł w Alejach, Pawiak i Szucha
Gdy numer był gotowy do druku, „Miedza” umieścił w obszernych rękawach skrypty i gotowe klisze. Musiał to przenieść z lokalu na ul. Świętokrzyskiej do drukarni w Alejach Jerozolimskich. Zbliżając się do Marszałkowskiej zaczął odczuwać niepokój, jakby ktoś go obserwował. Ostatnią rzeczą, jaką zapamiętał, było zapukanie w umówiony sposób do drukarni.
Wybudziła go zimna woda. Leżał na podłodze w drukarni. Wszędzie dookoła znajdowali się gestapowcy. Po przeszukaniu „Miedzy” zaczęło się przesłuchanie i bicie. Bito do nieprzytomności, następnie cucono zimną wodą. Gdy po raz kolejny nie odpowiadał na pytania, zaczynano od nowa. Po pewnym czasie z drukarni przewieziono go na Pawiak. „Miedza” wspominał:
„To było moje pierwsze zetknięcie się z więzieniem. Od tej chwili rozpoczął się okres życia na Pawiaku, urozmaicony śledztwami na Szucha. Nie czułem, że należę do jakiejkolwiek organizacji czy też do siebie. Byłem własnością gestapowców, którzy robili ze mną, co tylko chcieli”.
Z biuletynu „Miedzy” korzystało wiele redakcji konspiracyjnych. Poza tym wydawał m.in. pisemko satyryczne „Szpilka”. Pomagał Żydom przekazując leki i żywność do getta. W czasie Powstania Warszawskiego tworzył plakaty zagrzewające do walki.
Na Pawiaku przez pięć dni był trzymany w niepewności. Dopiero szóstego dnia wezwano go na pierwsze przesłuchanie, które odbywało się na Szucha. W trakcie przesłuchania znowu był bity i smagany batem. Dzięki jednemu z współwięźniów nie obito mu nerek – towarzysz poradził, aby okręcił plecy swetrem. Przez kilka dni nic się nie działo. Następnie został przeniesiony na drugie piętro Pawiaka, na tzw. oddział transportowy. Przetrzymywano tam czekających na dalsze śledztwo, na wywóz do Oświęcimia lub na rozstrzelanie. Warunki były tam zdecydowanie lepsze – sucha i widniejsza cela. Wtedy też otrzymał pierwszy gryps, z którego dowiedział się, że jego rodzina jest bezpieczna i nikogo ze współpracowników nie aresztowano. Nadal wzywano go na Szucha na kolejne przesłuchania, które niczym nie różniły się od pierwszego. Wtedy też przeżył załamanie psychiczne. Dotarło do niego, że jest zdany wyłącznie na siebie i nikt z organizacji mu nie pomoże. W jednym z grypsów poprosił o dostarczenie mu trucizny, obawiając się, że nie wytrzyma dalszego przesłuchania.
Sztucznie wywołany tyfus, szpital zakaźny na Wolskiej
Trucizny mu odmówiono. Nakazano jeszcze trochę wytrzymać, ponieważ szykowano jego ucieczkę. Po długim czasie przebywania na Pawiaku wezwano go na badanie dentystyczne. Nie robili nic przy zębach, „ale w ustach mi manipulowali”. Około dwóch dni później poczuł się bardzo chory i stwierdzono tyfus plamisty. Przeniesiono go na „szpitalkę” na Pawiaku. Stamtąd został przewieziony do szpitala zakaźnego Pawiaka, który mieścił się w szpitalu św. Stanisława na Woli. Tuż przed wyjazdem z Pawiaka Gestapo podjęło jeszcze jedną, nieudaną próbę wymuszenia torturami zeznań.
W szpitalu św. Stanisława „Miedzę” poinstruowano, że ma zacząć symulować bóle żołądka i fikcyjne zapalenie wyrostka robaczkowego. Nie wszystko przebiegło zgodnie z planem. Akcja wydostania „Miedzy” ze szpitala przeciągała się, a tymczasem przeprowadzono inną operację odbicia więźniów. Tomaszewski mógł uciekać z nimi, jednak obawiając się represji na rodzinie, pozostał w szpitalu. Następnego dnia Gestapo przyjechało go zabrać na Szucha. Tylko zdecydowana postawa lekarza uchroniła go przed dalszym przesłuchaniem.
Ostatnią rzeczą, jaką zapamiętał, było zapukanie w umówiony sposób do drukarni. Wybudziła go zimna woda. Leżał na podłodze w drukarni. Wszędzie dookoła znajdowali się gestapowcy. Po przeszukaniu go zaczęło się przesłuchanie i bicie.
Symulowane zapalenie wyrostka, szpital na Płockiej
Natychmiast rozpoczęto akcję wyciągnięcia „Miedzy”. Kilka godzin później zaczął symulować zapalenie wyrostka i przeniesiono go do szpitala na Płocką na operację. Na Płockiej planowano „uśmiercenie” go. „Miedza” miał się wydostać na wolność, a zamiast niego planowano podłożenie zwłok kogoś w miarę do niego podobnego. Jak na złość w kostnicach nie było żadnego nieboszczyka NN (nieznanego nazwiska). W związku z tym zdecydowano się na „wypożyczenie” zwłok, aby móc przeprowadzić operację zamiany. W drodze do szpitala karetkę wiozącą Tomaszewskiego wyprzedziła ta z nieboszczykiem.
Niewiele brakowało, aby wszystko się wydało przy wnoszeniu zwłok do szpitala. Konspiratorzy zapomnieli przypiąć nieboszczyka pasami do noszy. Nagle trup zaczął się „poruszać”, „spod koca wysunęły się jego bose stopy i zwłoki pomału zaczęły osuwać się na idącego niżej”. Sanitariusz starał się jedną ręką trzymać nosze, a drugą podtrzymać nieboszczyka. Chwilę później pod szpital podjechała karetka z Tomaszewskim.
Zamiana miejsc z nieboszczykiem
Salę operacyjną obstawiali Niemcy. Aby zamiana się udała, Tomaszewski musiał leżeć ze zwłokami. Byli mniej więcej tego samego wzrostu i podobnej budowy. Różniły ich włosy. „Miedza” miał krótkiego jeża i wąsy – tak widziało go po raz ostatni Gestapo. Nieboszczyk z kolei nosił gęstą czuprynę i był bez wąsów. Jeden z lekarzy musiał szybko ich do siebie upodobnić. Ostrzygł zwłoki, następnie
„posmarował trupowi miejsce pod nosem klejem i z ostrzyżonych włosów zaczął mu ulepiać wąsy”.
Operację zwłok przeprowadzał prof. Manteuffel.
Tomaszewski rozebrany do naga musiał czekać na drugim stole operacyjnym. Gdyby Niemcy zorientowali się, że denat nie jest „Miedzą” stwierdzono by, że jednocześnie operowano dwie osoby i doszło do pomyłki. Wtedy druga ekipa lekarzy zaczęłaby operować Tomaszewskiego „na żywca”.
„Miedza” czekał marznąc na stole operacyjnym w całkowitych ciemnościach. Nagle wrócili lekarze i kazali mu się szybko ubierać. Nieznany lekarz polecił mu iść za sobą i wyprowadził go ze szpitala. Tam czekała już łączniczka, która zaprowadziła go na kwaterę.
Tymczasem organizatorzy ucieczki musieli znowu podmienić zwłoki. Tamte były tylko wypożyczone i musiały zostać oddane do kostnicy. Tym razem dopisało wszystkim szczęście, w szpitalu Ujazdowskim zmarł jakiś żołnierz, który idealnie nadawał się na zwłoki Tomaszewskiego.
„I znów rozpoczęła się szarym grudniowym rankiem wędrówka trupów po Warszawie. Jeden wyjeżdżał w karetce ze szpitala na Płockiej, a drugi przyjeżdżał na jego miejsce”.
Rodzina Tomaszewskiego dzięki łapówce odebrała jego rzekome zwłoki. Na Cmentarzu Bródnowskim odbył się pogrzeb. Matka była załamana – nikt jej jeszcze nie poinformował o wydarzeniach. W ten sposób „Miedza” został oficjalnie uznany za zmarłego.
Tomaszewski co roku przychodził na „swój” grób, aby zapalić świeczkę i położyć kwiaty nieznajomemu żołnierzowi, który uratował mu życie. Lekarz, który przekazał konspiratorom zwłoki, nigdy nie zdradził prawdziwego nazwiska tego człowieka.
Miedza-Tomaszewski po wojnie wykładał na Akademii Sztuk Pięknych w Warszawie. Zmarł 15 grudnia 2000 r. w Warszawie.