Od lat piszę o sprawie Danuty Siedzikówny „Inki”. Jestem autorem pierwszego artykułu o niej w prasie ogólnopolskiej (2001), pierwszej broszury, pierwszej książki oraz biogramu w Encyklopedii białych plam.
Byłem przekonany, że wszystko, co najważniejsze w sprawie „Inki”, już znam, zwłaszcza po wielogodzinnych rozmowach z jej siostrą, Wiesławą SiedzikKorzeniową, ks. Marianem Prusakiem i zastępcą naczelnika gdańskiego więzienia w roku 1946, Alojzym Nowickim.
Sądziłem, że pozostaje mi już tylko bronić pamięci „Inki” przed niemądrymi opiniami i domysłami, których nie brakuje, zwłaszcza w środowiskach prosowiecko nastawionych Białorusinów, niechętnych nie tylko „Ince”, ale Żołnierzom Wyklętym w ogóle. I dlatego zaprotestowałem niedawno przeciwko chybionemu projektowi rozpowszechniania we wszystkich polskich szkołach książki Szukając „Inki” (2015), w której te postsowieckie opinie są cytowane bez słowa komentarza i w której kwestionuje się więzienny gryps „Inki” do babci(!), ze słowami, które zna dziś cała Polska: „Powiedzcie […], że zachowałam się jak trzeba”. Kwestionuje się, bo – jak brzmi dziwny argument – „w roku 1946 w Gdańsku nie latało się po mieście z grypsami”.
Zamknięty w szufladzie
I oto sensacja! Istnieje – jak się dowiedziałem – pamiętnik Heleny Tymińskiej, babci „Inki”, do której kierowała ona owe najważniejsze słowa w swym ostatnim grypsie. Pięć zeszytów sześćdziesięciokartkowych, zapisanych strona po stronie. Szósty, niestety, gdzieś przepadł. Po śmierci Heleny (pochowanej na cmentarzu parafialnym w Grajewie) zeszyty te trafiły do jej najmłodszego syna, Brunona Tymińskiego (rocznik 1924). Był rok 1968, więc pan Brunon natychmiast zorientował się, że to nie jest lektura na czasy późnego Gomułki. Ani Gierka. Ani tym bardziej Jaruzelskiego!
Byłem przekonany, że wszystko, co najważniejsze w sprawie „Inki”, już znam… Sądziłem, że pozostaje mi już tylko bronić pamięci „Inki” przed niemądrymi opiniami i domysłami, których nie brakuje, zwłaszcza w środowiskach prosowiecko nastawionych Białorusinów, niechętnych nie tylko „Ince”, ale Żołnierzom Wyklętym w ogóle.
Zakopał pamiętnik głęboko w szufladzie, zaglądając do niego od czasu do czasu. Nawet po roku 1990 nie był pewien, czy to jest już ten czas. „Odkrycie” „Inki” przez całą Polskę, jej narastająca sława, spektakl TVP, artykuły prasowe, nadawanie jej imienia szkołom sprawiały mu wielką radość, wielokrotnie sam w tych uroczystościach uczestniczył, choć był coraz starszy i podupadał na zdrowiu. Doszedł w końcu do przekonania, że dla pełnego zrozumienia postępowania „Inki” w najbardziej ekstremalnych momentach (jej postawa podczas ubeckiego „śledztwa”, odmowa podpisania prośby o łaskę do Bolesława Bieruta, okrzyki wydane przed plutonem egzekucyjnym) jest konieczne, by Polacy poznali pamiętnik jego matki. Z czasem depozytariuszem zapisków uczynił swego syna, Dariusza Tymińskiego (rocznik 1965).
Kiedy się pojawiłem w Ełku u pana Dariusza z pytaniem o możliwość przejęcia lub skopiowania przez IPN pamiętnika jego babci, usłyszałem stanowcze: Jeszcze nie teraz. Pan Dariusz dopiero niedawno otrzymał te zapiski. Musi je ogarnąć i musi podjąć decyzję, czy te fragmenty, które mają charakter intymny lub dotyczą kwestii ściśle rodzinnych, można upowszechnić. Chodzi o to, by ich publikacja nie spowodowała niesnasek w rodzinie. I dlatego stwierdził:
„Musi mnie pan zrozumieć. Nie chcę być cenzorem, ale jako depozytariusz czuję się odpowiedzialny za ewentualne skutki publikacji. Możemy rozmawiać o publikacji pamiętnika, ale jeszcze nie teraz”.
Rozumiem. Z fragmentów pamiętnika, które poznałem, wynika, że babcia Helena o najtrudniejszych sprawach waliła prosto z mostu. I brzydziła się kłamstwami, niedomówieniami, o czym pisała wprost.
Po godzinnej rozmowie przekonuję pana Dariusza, że już teraz mógłby udostępnić chociaż fragmenty pamiętnika „Biuletynowi IPN” i „Naszemu Dziennikowi”, którego zasługi dla pamięci o „Ince” są nieocenione (tam był pierwszy artykuł o niej). Pan Dariusz śmieje się, obserwując mój entuzjazm dla sprawy, i zgadza się:
„Dam panu fragment, w którym babcia pisze o Danusi, i fragmenty z pierwszej części pamiętnika, dotyczące dzieciństwa i młodości Heleny Tymińskiej”.
Nie jestem „ruska Polka”!
Czekałem niecierpliwie na przesyłkę, a potem zabrałem się do lektury, która zapiera dech w piersiach! Umocniłem się w przekonaniu, że te zapiski powinna poznać cała Polska. Poznałem już na tyle pana Dariusza – człowieka wielkiej kultury, taktu, współodczuwającego znaczenie „Inki” dla Polaków, zwłaszcza młodzieży – że jestem spokojny o publikację całego pamiętnika.
Nawet te niewielkie fragmenty udostępnione mi przez pana Dariusza (ze zgodą na cytowanie) robią wielkie wrażenie i nadają sprawie „Inki” nowy wymiar. Na czym ta nowość polega? Na tym przede wszystkim, że „Inka” nie była „zagubioną nastolatką” (taką opinię znajdujemy w książce Szukając „Inki”), lecz – mimo młodego wieku – w pełni świadomą swej narodowości i obowiązków wobec Polski, hardą Kresowianką. Była lustrzanym odbiciem babci Heleny! Ta sama krew, ta sama harda Polka!
I oto sensacja! Istnieje – jak się dowiedziałem – pamiętnik Heleny Tymińskiej, babci „Inki”, do której kierowała ona owe najważniejsze słowa w swym ostatnim grypsie. Pięć zeszytów sześćdziesięciokartkowych, zapisanych strona po stronie. Szósty, niestety, gdzieś przepadł.
Helena – wychowana w Tyflisie – przyjeżdża po raz pierwszy do Warszawy w roku 1902 i jest oburzona, że śmią o niej mówić „ruska Polka”! To tak się traktuje kogoś, kto w obcym rosyjskim środowisku broni swej polskiej tożsamości, pracuje nad językiem?! Tak się traktuje kogoś, kto pochodzi z rodziny pokaleczonej represjami i kontrybucjami za udział w Powstaniu Styczniowym?! Złości się na warszawiaków, że są „klerykalni” i zamknięci na nowinki tego świata. Ona sama w Tyflisie czy w Baku zetknęła się z modnymi wśród ówczesnej młodzieży prądami socjalistycznymi i anarchistycznymi. Ale potem przychodzi dojrzała refleksja: czy ten „klerykalizm” nie bierze się z represji rosyjskich wobec Polaków, których ona, żyjąc dotychczas w Rosji, bezpośrednio nie doświadczyła?
Cudne są te wspomnienia z przełomu wieków, nasycone ówczesnymi realiami. Będą interesujące nie tylko dla miłośników historii o Żołnierzach Wyklętych i ich formacji duchowej. Poznamy też perypetie „duszne” i romanse pełnej życia i urody Helenki:
„Ja i siostra byłyśmy ładne, więc nie brakowało i kochania się… Duży wpływ w kształtowaniu się mojej świadomości miała miłość do mnie Kazimierza Wiłkomirskiego. Malarza, dla którego na świecie były tylko dwie święte rzeczy: ja i sztuka. Kochał jednakowo głęboko. Lecz czy ja, czternastoletni podlotek, mogłam to zrozumieć!”
Po Nowym Roku Danuta idzie do gimnazjum. Wychodząc z domu, powiedziała: Babciu, to najszczęśliwszy dzień mojego życia!
Poznamy realia życia rodziny rosyjskiego pułkownika. Rosyjskiego? A jakże! Karol Rzepecki, pradziadek „Inki”, ojciec Heleny, był tak jak jego brat wysokiej rangi oficerem armii rosyjskiej! Wielu młodych Polaków robiło karierę w armii wroga z nadzieją, że kiedyś będą mogli służyć Polsce. A jednocześnie ich rodzina płaciła drastyczne kontrybucje za Powstanie Styczniowe. Czy to będzie zrozumiałe dla młodego czytelnika w naszych czasach? Pamiętnik Heleny Tymińskiej wymaga rzetelnego komentarza historycznego i objaśnień ówczesnych realiów.
„Inka” na urlopie
Dla mnie najciekawszy oraz najbardziej odkrywczy i dramatyczny jest fragment zapisków Heleny dotyczący wnuczek. Jest rok 1946. Zacytujmy go w całości:
„Danuta poszła w partyzantkę. Gdy syn [Brunon Tymiński] był w Białymstoku, ona przyjechała do niego chora i on ją odwiózł do mnie, do Nierośnego. Była żądna nauki. Zaczęła się przygotowywać do gimnazjum. Ciężka to była nauka. Za nauczycielkę byłam ja, lecz miałam wtedy i gospodarkę, i uczniów, i gimnazjum. Oprócz tego w matematyce byłam durak... A ona nic nie mogła przyjąć na słowo, a wytłumaczyć nie umiałam. A do tego nafty nie ma, łuczywa palimy. Ciężko. Jednak wytrwamy! I oto po Nowym Roku Danuta idzie do gimnazjum. Wychodząc z domu, powiedziała: «Babciu, to najszczęśliwszy dzień mojego życia!»
Niedługo to szczęście trwało, bo tylko jeden tydzień. Wiesia [siostra «Inki»] nie przyjechała ze Świąt. Byłam niespokojna, dlaczego nie przyjeżdża. Nauka już się zaczęła, a jej nie ma. Nareszcie po tygodniu przyjeżdża. Jest zdenerwowana, roztrzęsiona. Udało się wyciągnąć od niej, że w Białymstoku spotkał ją szpicel z Narewki, kazał iść za sobą. Zaprowadził do więzienia. Tam ją trzymali cały tydzień, domagając się, żeby powiedziała, gdzie siostra Danuta. Nie powiedziała. Postraszywszy ją, odpuścili.
Wraca do domu, mija sklep z artykułami papierniczymi. Zawraca. „Poproszę pięć… może sześć zeszytów 60kartkowych.” Wraca zmęczona do domu i zaczyna pisać. I znów żyje: kaukaską jurtą, instytutem dla panienek z dobrych domów, Kaziem Wiłkomirskim i kochanym Janem. I jest jej lżej.
Danusia, gdy o tym usłyszała, zdecydowała od razu, że musi natychmiast odejść. Po nitce do kłębka znajdą ją. Nie chciałam, żeby odchodziła, ale lękałam się o nią i nie wiedziałam, co robić. Przecież nie mogłam wziąć na siebie odpowiedzialności, że wszystko będzie dobrze. A ona już miała swoje dossier [na UB – po ucieczce z konwoju w czerwcu 1945].
Po śmierci Matki była łączniczką z leśnymi partyzantami. Było jej już ciasno, nie uciekła w lasy i ją aresztowali. Po kilku dniach partię aresztowanych prowadzili z Narewki do Hajnówki i ona też była w tej partii. Ją uprzedzili, że będą odbijać, i rzeczywiście partyzanci napadli na nich. Wszyscy od razu położyli się do rowów. Ona skorzystała, jak mówiła, zdecydowała w ułamku sekundy. Pobiegła do lasu. Do niej strzelali, sukienka była przebita kulami w kilku miejscach, lecz ją nie ranili. Las! Puszcza Białowieska! Nie tak łatwo spotkać tam ludzi. Ona błądziła cały dzień i dopiero na wieczór spotkała oddział partyzancki. W jakim była stanie, trudno sobie wyobrazić. Dowódca oddziału kazał dać jej wódki. Zwaliło od razu, zasnęła i uspokoiła się. Została w oddziale, a na jesieni przyszła, jak już wspomniałam, do syna, do Białegostoku. On ją odwiózł do mnie. Gdy namawiałam zostać, powiedziała: «Czy my z Tobą choć noc prześpimy spokojnie? Gdy kto przejeżdża (szkoła była przy szosie), i ja, i ty nie śpimy. Lepiej skryć się».
Pojechała więc do Białegostoku, gdzie była znajoma rodzina, syn której był też w partyzantce. Pytanie, z czego i gdzie żyć? Leśnictwo jest znane i bliskie. Idzie więc do Urzędu Lasów i tam dowiaduje się, że dyrektorem jest jej chrzestny ojciec i najbliższy przyjaciel ojca [Stefan Obuchowicz]. Ona zwróciła się do niego i szczerze wszystko opowiedziała. Natychmiast wysłał ją do leśniczówki, w zapadłym kącie lasu [Miłomłyn koło Ostródy]. Tymczasem ja robiłam starania, żeby ona mogła dalej się uczyć. Pawlik K., mój wielki przyjaciel, urządził ją w Domu Dziecka w Sopotach i w liceum tamże [ostatecznie w roku 1946 trafiła tam Wiesia]. Bruno z rzeczami potrzebnymi jej jedzie do tej leśniczówki. W drodze dowiaduje się, że właśnie w ten sam dzień przysłali po nią z lasu i jej już tam nie ma.
Nic o niej nie wiemy. Po paru miesiącach przyjeżdża do mnie na parę dni [urlopowana przez dowódcę]. Jest w partii w Lasach Tucholskich, dowódca bardzo dobry. Pytam: – Czy ty też zabijasz? – Nie, babciu. Nie mam przy sobie nawet oręża. Idę za oddziałem. Jeśli jest ranny, opatruję go. Jeśli gdzie zatrzymujemy się, gotuję jak umiem i opatruję chorych. Zostać u ciebie nie mogę.
Poszła i już nigdy nie wróciła. Na jesieni tego roku była aresztowana i powieszona jak morderczyni. A ona nikogo nie zabijała! Ja temu wierzyłam, bo ona nigdy nie kłamała! Myślałam, że zwariuję! Dobra, mądra, szlachetna, wartościowa i taka straszna śmierć w 17 lat!”.
Ten zapis pochodzi z roku 1966 lub 1967. Helena nie znała okoliczności śmierci wnuczki tak dokładnie, jak my je dziś znamy. Nawet nie wiedziała, kiedy ją zamordowano. Ale wiedziała o Danusi dużo więcej niż my.
Rodzina
Pamiętnik babci Heleny – choć poznałem go tylko fragmentarycznie – uświadomił mi, że tacy ludzie jak „Inka” nie biorą się z przypadku. Żeby zachować się tak jak ona, trzeba było świadomości, skąd się wyrasta. Trzeba było dumy i hardości. Tej babcinej hardości, wyrastającej ze świadomości, że ja Polka, a nie żadna „ruska Polka”. W moim dotychczasowym pisaniu o Danucie dostrzegam błąd, wynikający z sugestii jej siostry. Uważałem, że więzienny gryps „Powiedzcie…” był przeznaczony dla babci Anieli, matki ojca, z którą dziewczynki były zżyte, która była osobą bardzo ciepłą, rodzinną. W świetle pamiętnika Heleny widać, że to ona była adresatką grypsu. A dlaczego Helena nic o tym grypsie nie pisze? Ponieważ siostry Mikołajewskie z Gdańska, u których „Inka” spędziła ostatnią noc przed aresztowaniem, nie miały szans na to, by ją powiadomić. Po zatrzymaniu Danuty w ich domu urządzono kocioł, były pod obserwacją, a później trafiły na kilka lat do więzienia – zarówno Helena, jak i Jadwiga. Pewnie w latach sześćdziesiątych nie miały pojęcia, że babcia „Inki” żyje w Grajewie.
Helena Tymińska – panna z dobrego domu, dobrze wydana za mąż – miała po wojnie ciężkie życie, które niejedną by załamało. Ukochany, pierworodny syn Aleks popełnił samobójstwo, po tym jak tramwaj w Warszawie obciął mu nogę. Nie chciał być ciężarem dla matki. Córka Helusia umarła w 1963 r. z powodu hemofilii. Córkę Eugenię, mamę „Inki”, zamordowało w czasie wojny gestapo. Ukochaną wnuczkę Danusię skazano na śmierć jak zbrodniarkę i zamordowano.
Pani z dobrego domu, majątek w Harasimowiczach. Po wojnie musiała pracować 10 lat, by dorobić się marnej peerelowskiej emerytury, która na nic nie starczała. Stara kobieta, przeszło siedemdziesięcioletnia, wchodzi do swej szkoły, Liceum Ogólnokształcącego w Grajewie. Jest bardzo zmęczona, ale prostuje się, bo tak trzeba… Dyrektor napisze w arkuszu obserwacyjnym, że nie ma dyscypliny na lekcjach… Jakby wbrew temu w następnym zdaniu doda, że jest znakomitą nauczycielką… Wraca do domu, mija sklep z artykułami papierniczymi. Zawraca. „Poproszę pięć… może sześć zeszytów 60kartkowych.” Wraca zmęczona do domu i zaczyna pisać. I znów żyje: kaukaską jurtą, instytutem dla panienek z dobrych domów, Kaziem Wiłkomirskim i kochanym Janem. I jest jej lżej:
„Przybliżając się do kresu życia, kiedy człowiek już nie dąży do niczego, kiedy nie ma celu życia, wspomina się życie przeżyte i dlatego biorę się do wspomnień. Pierwsze wspomnienia moje nie są ciągłe, lecz jak odosobnione obrazki wstają przede mną. Mama, układając nas spać na podłodze jurty, zawsze bardzo uważnie przeglądała naszą pościel, żeby nie wlazła tam żmija. […]
Pytam: – Czy ty też zabijasz? – Nie, babciu. Nie mam przy sobie nawet oręża. Idę za oddziałem. Jeśli jest ranny, opatruję go. Jeśli gdzie zatrzymujemy się, gotuję jak umiem i opatruję chorych. Zostać u ciebie nie mogę.
Zostałam z ojcem. Raptem zaczęło go dusić, zawołałam mamę. Przyleciał lekarz. Niestety, drugi krwotok. Mama, klęcząc koło łóżka Ojca, krzyczy: «Jak Ty mnie zostawiasz»!? A on odpowiada: «Będę Ciebie zawsze uprzedzał o nieszczęściu»... Płacząc schowałam głowę pod poduszkę. Nie wiem, jak długo leżałam, chyba krótko, bo agonia Ojca była krótka. Przychodzą żegnać się koledzy oficerowie. A pod wieczór przed wejściowymi drzwiami zjawia się nieśmiało zwykły żołnierz, który pyta się, czy można i im […] przyjść pożegnać się, bo był dla nich taki dobry. Mama pozwoliła i ucieszyła się, bo to największa nagroda dla Ojca. […]
Moja babka pochodziła z bogatej ziemiańskiej rodziny. Była piękna, ubóstwiana przez męża. Majątek został konfiskowany po 1863...
Po powstaniu dziadek z rodziną był wywieziony z Polski do Saratowa. Pewnego razu dziadek, idąc ulicą w Saratowie, widzi zbiegowisko ludzi. Dowiaduje się, że jakiś pan leży na chodniku. Udar. Bierze dorożkę, odwozi do hotelu, gdzie ten pan zatrzymał się, bo był to przyjezdny z odległej miejscowości. Przyjechał oddać córkę do Instytutu. Wkrótce zmarł, prosząc dziadka zaopiekować się córką. Dziadek pochował go, wziął dziewczynkę do siebie. Pociągów nie było, poczta też nie wszędzie była, więc dziewczynka mieszkała u dziadka aż 2 lata, dopóki jacyś krewni jej nie wzięli do siebie. Dobry był to człowiek mój dziadek.”
Nie można zrozumieć „Inki” bez babci Heleny! Panie Dariuszu, czekamy na cały pamiętnik!
Tekst pochodzi z nr 1-2/2017 „Biuletynu IPN”