Wysiedlenia z terenów powiatu zamojskiego objęły w sumie ok. 100 tys. polskich mieszkańców tego regionu. Aż ok. 30 tys. z nich poniosło śmierć na skutek brutalnych akcji pacyfikacyjnych, głodu i fatalnych warunków bytowych panujących w czasie transportu do innych regionów Generalnego Gubernatorstwa, a także nieludzkich warunków życia w obozach przejściowych i koncentracyjnych. Do tego dochodziło zabieranie dzieci poniżej 6. roku życia wielu rodzinom w celu wywiezienia ich do Niemiec i zgermanizowania.
Początkowy szok i zaskoczenie wysiedlanych z czasem zaczęły ustępować wściekłości i żądzy odwetu na przedstawicielach aparatu okupacyjnego. Tysiące mężczyzn uciekało do lasu, inni podpalali swoje gospodarstwa, wybijali zwierzęta hodowlane, niszczyli narzędzia rolne, tak aby nic wartościowego nie dostało się w ręce sprowadzanych do ich domów kolonistów niemieckich i (w mniejszej liczbie) ukraińskich1.
Z bronią w ręku
Ta sytuacja spowodowała narastanie oporu społecznego i zbrojnego na obszarach objętych akcją wysiedleńczą. Zamojszczyzna była już w tym czasie pokryta gęstą siecią struktur konspiracyjnych Armii Krajowej i Batalionów Chłopskich, które stanęły na czele spontanicznego ruchu oporu, koordynując walkę bieżącą z Niemcami. 23 grudnia 1942 r. ówczesny Komendant Główny AK gen. Stefan Rowecki „Grot”, a nieco później Komendant Główny Batalionów Chłopskich gen. Franciszek Kamiński, nakazali stawianie oporu wysiedleniom za pomocą wszystkich dostępnych środków, a także podjęcie akcji sabotażowych i dywersyjnych w odpowiedzi na eskalację działań wysiedleńczych i eksterminacyjnych wroga. Nakazywali także tworzenie oddziałów partyzanckich z osób, które nie mogły wrócić do swoich domów lub zostały zdekonspirowane.
Do tworzonego oddziału przyjmowano tylko mężczyzn z wysiedlonych wsi, ale ochotników było znacznie więcej. Wśród nich znajdowali się także żołnierze AK, którzy – nie zważając na rozkazy swoich zwierzchników – chcieli wziąć udział w walce ze znienawidzonym wrogiem.
W tych warunkach, wzmożony terror okupanta spowodował przyspieszony rozwój podziemia, a szczególnie jego dywersyjnych i partyzanckich struktur. Już w drugiej połowie grudnia 1942 r. zaczęły mnożyć się otwarte wystąpienia wysiedlanej ludności przeciwko akcji władz okupacyjnych oraz akty sabotażu i dywersji. Zaczęły też powstawać pierwsze oddziały partyzanckie, które atakowały niemieckie siły policyjne oraz osiedlanych kolonistów narodowości niemieckiej i ukraińskiej, a ponadto wysadzały pociągi i mosty, wykonywały wyroki śmierci na szczególnie okrutnych przedstawicielach niemieckiego aparatu okupacyjnego i jego kolaborantach, jak również ochraniały polskie wsie zagrożone wysiedleniem2.
Akcja zamojskich struktur AK i BCh miała jednak ograniczony charakter, tzn. była nasilana tylko w odpowiedzi na eskalację działań wysiedleńczych i eksterminacyjnych wroga. W przypadku osłabienia działań tego rodzaju, zbrojny opór miał być proporcjonalnie redukowany. Kierownictwu polskiego podziemia niepodległościowego chodziło bowiem o nie dopuszczenie do rozszerzenia akcji partyzanckiej na inne regiony kraju, co mogłoby doprowadzić do przedwczesnego wybuchu antyniemieckiego powstania zbrojnego oraz – w odpowiedzi – masowych represji niemieckich okupantów na ludności polskiej. Stąd, w zamyśle dowódców polskiego podziemia, walka zbrojna przeciwko akcji wysiedleńczej na Zamojszczyźnie miała mieć charakter samoobrony, a nie powstania zbrojnego, mającego na celu wypędzenie Niemców i przywrócenie polskiej władzy na obszarach okupowanych. Z tego powodu określenie akcji AK i BCH na Zamojszczyźnie mianem „powstania” jest nieadekwatne do charakteru podjętej przez te organizacje walki, a w każdym razie dyskusyjne, choć przyjęło się w polskiej historiografii3.
Bitwa pod Wojdą
Brutalność niemieckich działań pacyfikacyjnych i eksterminacyjnych potęgowała opór ludności polskiej. Już w pierwszych dniach grudnia doszło wielu spontanicznych i skoordynowanych akcji sabotażowych i dywersyjnych przeciwko administracji okupacyjnej i jej zwolennikom. Pod koniec grudnia 1942 r. w powiecie zamojskim powstała 1. Kadrowa Kompania Batalionów Chłopskich, w skład której weszło ok. 130 miejscowych mieszkańców, głównie uciekinierów z wysiedlanych wiosek. Na jej czele stanął por. Jerzy Miller4 ps. „Vis”, „Filip”. 28 grudnia 1942 r. oddział ten połączył swoje siły z 37-osobowym oddziałem sowieckich partyzantów pod dowództwem kpt. Wasyla Wołodina.
Celem połączonych sił partyzanckich stały się niemieckie formacje policyjne, które miały dokonać pacyfikacji wsi Wojda, położonej w gminie Adamów, gdzie znajdował się punkt koncentracji partyzantów sowieckich i z BCh. Do tworzonego oddziału przyjmowano tylko mężczyzn z wysiedlonych wsi, ale ochotników było znacznie więcej. Wśród nich znajdowali się także żołnierze AK, którzy – nie zważając na rozkazy swoich zwierzchników, zabraniających podkomendnym włączania się do działań BCh – chcieli wziąć udział w walce ze znienawidzonym wrogiem. 30 grudnia 1942 r. oddziały partyzanckie przygotowały zasadzkę na nadciągających niemieckich policjantów (w liczbie 300-350) i kolonistów. Nie spodziewający się oporu napastnicy zostali znienacka ostrzelani i odrzuceni na dalszą odległość. Po przegrupowaniu sił kontynuowali atak z kilku stron, próbując oskrzydlić partyzantów, którzy walczyli praktycznie w okrążeniu i musieli doczekać zapadającego zmroku, aby odskoczyć w głąb lasu. Odparli jednak liczne ataki nieprzyjaciela5.
Walka była trudna dla partyzantów, z uwagi na brak odpowiedniej ilości broni i amunicji lub jej kiepski stan. Niemcy górowali nad nimi liczebnością, wyszkoleniem i uzbrojeniem, ale ustępowali pod względem woli walki. Ponadto, położone w lesie, na wzgórzu, pozycje partyzanckie ułatwiały obronę przed silniejszym nieprzyjacielem. Dopiero wieczorem, na skutek braku amunicji i groźby całkowitego okrążenia, partyzanci wycofali się w głąb lasu. Zaraz potem Niemcy opanowali wieś Wojda, którą spalili, rozstrzeliwując jej 11 (wg innych źródeł – 20) mieszkańców. W walce zginęło prawdopodobnie ok. 20 Niemców, a 20 zostało rannych, podczas gdy straty partyzantów wyniosły 6-7 zabitych i kilku rannych. Po zakończeniu walki żołnierze 1. Kadrowej Kompanii BCh zostali odesłani do swoich domów. Bitwa pod Wojdą była pierwszym większym starciem zbrojnym w obronie wysiedlanej ludności Zamojszczyzny, które zapoczątkowało walkę partyzancką na tym obszarze, wzmacniając ducha oporu prześladowanej ludności6.
Bitwa pod Zaborecznem
Po bitwie pod Wojdą akcje wysiedleńcze i pacyfikacyjne zostały ograniczone do minimum, ale Niemcy szykowali działania pacyfikacyjne wobec wsi, w których schronili się uciekinierzy z wysiedlonych wiosek, m.in. w sąsiednich powiatach. 26 stycznia 1943 r. pracownik poczty w Tomaszowie Lubelskim przechwycił list do tamtejszego komendanta niemieckiej policji z informacją o zaplanowanej pacyfikacji gminy Krynice, w tym wsi Zaboreczno.
Przesyłkę niezwłocznie przekazano kpt. Franciszkowi Bartłomowiczowi ps. „Grzmot”, który pełnił funkcję komendanta obwodu tomaszowskiego BCh. Podlegające mu oddziały BCh zostały postawione w stan pogotowia, w związku z zaplanowanym atakiem niemieckiej żandarmerii. „Grzmot” podjął decyzję o zorganizowaniu zasadzki na niemieckie oddziały pacyfikacyjne pod wsią Zaboreczno i podjęciu z nimi równorzędnej walki. Znając dokładnie plany wroga, chciał go zaskoczyć i rozbić, tym bardziej iż wiedział, że Niemcy nie spodziewali się żadnego przeciwdziałania ze strony Polaków. Pomimo wahań części kadry dowódczej, świadomość posiadania przewagi w postaci elementu zaskoczenia ostatecznie przekonała partyzantów do tej akcji7.
1 lutego 1943 r. na Zaboreczno i sąsiednie osiedla ruszyła niemiecka ekspedycja karna, złożona z ok. 400 żandarmów, żołnierzy i niemieckich kolonistów, dowodzonych przez mjr. Ernsta Schwiegera, dowódcę 1. Zmechanizowanego Batalionu Żandarmerii. Liczące ok. 240 partyzantów zgrupowanie czekało na nich w lesie zwanym Buczyną. Jego dowódca, kpt. „Grzmot”, zabronił swoim podwładnym wychodzenia z lasu na pole, gdzie mogliby się stać łatwym celem nieprzyjaciela. Ich położenie było korzystniejsze od nacierających żandarmów, ponieważ las dawał im schronienie przed liczniejszym wrogiem, a zalegający na polach zmarznięty śnieg utrudniał żandarmom swobodne poruszanie się. Kiedy dotarli bliżej linii partyzanckiej obrony, powitała ich prawdziwa kanonada. Ostrzał partyzantów był tak niespodziewany i silny, że zdezorganizował opór nieprzyjaciela, który po kilku godzinach został zmuszony do wezwania posiłków. Nacierające od strony Krynic oddziały niemieckie zostały także odparte, ponieważ „Grzmot” przewidział wszystkie możliwe posunięcia Niemców. Ostatecznie pokonane oddziały niemieckie wycofały się z dużymi stratami w ludziach.
Walki o Zaboreczno okazały się ważną cezurą w dziejach pacyfikacji Zamojszczyzny, ponieważ od tej pory – przez niemal pół roku – Niemcy nie prowadzili masowego wysiedlania ludności polskiej z tego regionu.
W dalszej części dnia nastąpiły jeszcze dwa silne ataki jednostek niemieckich, które zostały – niekiedy ze znacznym wysiłkiem – odparte przez partyzantów z BCh. Jednak ich sytuacja pogarszała się z uwagi na niedobór amunicji i jej złą jakość (część okazała się niewypałami, blokując karabiny). Podobnie prezentowała się większość partyzanckich karabinów. Do tego panowało dotkliwe zimno oraz wilgoć (w związku z odwilżą i topniejącym śniegiem). Niemcy wciąż przeważali liczebnie i szykowali następne ataki. Z tego powodu dowódca partyzantów wykorzystał zapadający zmrok i wycofał swoje oddziały na miejsce koncentracji we wsi Róża. Oddziały niemieckie poniosły w tej bitwie duże straty. Następnego dnia tartak w Tarnawatce otrzymał od władz niemieckich zamówienie na 103 trumny, co pozwała szacować liczbę poległych Niemców na ponad 100. Straty partyzantów były znacznie mniejsze i wynosiły pięciu zabitych i kilkunastu rannych.
Bitwa pod Zaborecznem miała swój ciąg dalszy następnego dnia, w okolicach wsi Róża. Odpoczywający tam po odskoku partyzanci zostali zaskoczeni przez Niemców i tylko z największym trudem uniknęli okrążenia i zniszczenia. Róża została jednak spalona, a część mieszkańców zabita, podobnie jak kilkunastu partyzantów – w tym kilkoro rannych – którzy nie zdążyli opuścić w porę wioski. Tym niemniej walki o Zaboreczno okazały się ważną cezurą w dziejach pacyfikacji Zamojszczyzny, ponieważ od tej pory – przez niemal pół roku – Niemcy nie prowadzili masowego wysiedlania ludności polskiej z tego regionu. Tak samo, te pierwsze bitwy, stoczone przez mobilizowane z konspiratorów BCh i AK oddziały dywersyjno-partyzanckie, rozpoczęły nowy etap zorganizowanej walki zbrojnej z niemieckim okupantem. Charakteryzował się on przejęciem przez te formacje inicjatywy strategicznej na interesującym nas terenie Zamojszczyzny oraz innych obszarów Okręgu AK Lublin, przejawiającym się znacznie dynamiczniejszym niż na innych obszarach okupowanej Polski rozwojem ruchu partyzanckiego, który skutecznie paraliżował działalność niemieckich okupantów. Jego działalność znacznie utrudniała realizację celów polityki okupacyjnej na terenie Lubelszczyzny, przyczyniając się walnie – razem z innymi formami oporu społecznego – do zakończenia akcji wysiedleńczej na Zamojszczyźnie w sierpniu 1943 r.8.
1 J. Markiewicz, Nie dali ziemi skąd ich ród. Zamojszczyzna 27.X1 1942 — 31.X11. 1943, Lublin 1967, s. 11-43; Z. Maiłkowski, Między Wisłą a Bugiem 1939-1944. Studium o polityce okupanta i postawach społeczeństwa, Lublin 1978, s. 264-348. Problemem w ustaleniu genezy, przebiegu i skutków wysiedleni na Zamojszczyźnie jest brak nowych badań naukowych. Stąd, tezy postawione 50-60 lat temu w obrębie omawianej problematyki są wciąż uznawane za aktualne w polskiej historiografii. Na temat BCh na Lubelszczyźnie zob. także H. Cz. Miciński, Ludowe Twierdze. Działalność Batalionów Chłopskich na terenie środkowej Lubelszczyzny 1940-1944, Warszawa 2009. Na temat AK na Lubelszczyźnie (w tym na Zamojszczyźnie) zob. np. I. Caban, Okręg Armii Krajowej Lublin, Lublin 1996.
2 J. Markiewicz, Nie dali ziemi..., s. 11-43. Zob. także A. Jaczyńska, Sonderlaboratorium SS. Zamojszczyzna. Pierwszy obszar osiedleńczy w Generalnym Gubernatorstwie, Lublin 2012, s. 365-381.
3 Zob. Wyciąg z rozkazu Komendanta Sił Zbr.[ojnych] w Kraju nr 77, z dn. 24. XII. 1942, [w:] A. Jaczyńska, Sonderlaboratorium SS..., s. 369.
4 W niektórych publikacjach podawane jest nazwisko Jerzy Meyer. Zob. np. I. Caban, Na dwa fronty. Obwód ZK Tomaszów Lubelski w walce z Niemcami i ukraińskimi nacjonalistami, Lublin 1999, s. 34.
5 Z. Mańkowski, J. Markiewicz, J. Naumiuk, Kalendarium walk Batalionów Chłopskich na Lubelszczyźnie (1 940- 1944), Lublin 1964, s. 46-49; J. Markiewicz, Bataliony Chłopskie w obronie Zamojszczyzny. Bitwy pod Wojdą, Zaborecznem i Różą 30.X1L 1942 — 1-2. II. 1943, relacje uczestników i dokumenty zebrał, oprac. I wstępem poprzedził J. Markiewicz, Warszawa 1957, s. 25-150; Dywersja w Zamojszczyźnie 1939-1944, red. Z. Klukowski, Zamość 1947, s. 21-23; I. Caban, Na dwa fronty..., s. 34-35.
6 J. Markiewicz, Nie dali ziemi. .., s. 55. Zob. T. Gąsowski, J. Ronikier, P. Wróbel, J. Ronikier, Bitwy polskie. Leksykon, Kraków 1999.
7 J. Markiewicz, Nie dali ziemi.. ., s. 91-104; Z. Mańkowski, J. Markiewicz, J. Naumiuk, Kalendarium walk..., s. 53-58; J. Markiewicz, Bataliony Chłopskie..., s. 151--256.
8 Z. Mańkowski, Między Wisłq a Bugiem..., s. 296-333. Nie wszystkie opinie Autora tego opracowania są wiarygodne z uwagi na uwarunkowania polityczne w jakich powstawało, niemniej słusznie podkreślił on rolę zorganizowanego oporu zbrojnego w postaci dywersji i partyzantki jako czynników, które najsilniej przyczyniły się do załamania niemieckich planów kolonizacyjnych na Zamojszczyźnie.