Zgodnie z nimi w powojenną ucieczkę służącego w Auschwitz lekarza SS miał być zamieszany Watykan. Ujawnienie oszustwa i skazanie jego autorki – fałszywej hrabiny znanej w kręgach niemieckiej elity – stało się udziałem moim i moich współpracowników.
Oszuści wciągają swoje ofiary w misterną sieć kłamstw, w której sami czują się bardziej interesujący niż zazwyczaj, a ich historie wydają się intrygujące. Wodzą nasz zdrowy rozsądek na manowce, zwłaszcza wtedy gdy ich konfabulacje dotyczą kwestii niewyjaśnionych lub naznaczonych traumą. I ja pozwoliłem się wplątać w pewną niedorzeczną historię. Gdy bowiem ramami dla oszustwa są Auschwitz, ogrom popełnionych tam zbrodni i szok, który wywołuje wiedza o nich – jak w przypadku opisanym niżej ‒ wtedy szczegóły mogą łatwo umknąć uwadze naukowca. Tym ważniejsze było więc dotarcie do sedna sprawy. Jesteśmy to winni ofiarom i samym sobie.
Ten artykuł opowiada o poszukiwaniu prawdy. Opisuję w nim wydarzenia i formułuję oceny tak, jak się one przedstawiały na kolejnych etapach badań.
Telefon od milionerki, czyli początek historii
9 stycznia 2014 r. odebrałem w moim domu w Alfeld niedaleko Hanoweru telefon. Dzwoniła Barbara Riepl, znajoma z Monachium, by opowiedzieć sensacyjną historię1. Dziadek jej najlepszej przyjaciółki, węgierski Żyd, został w czasie wojny wywieziony do Auschwitz i musiał tam pracować jako lekarz pod nadzorem okrytego ponurą sławą Josefa Mengelego; być może brał też udział w prowadzonych przez niego zbrodniczych eksperymentach na ludziach. Według Riepl człowiek ten zdeponował w szwajcarskim banku dokumenty dotyczące swojego pobytu w obozie i zastrzegł, że wolno je będzie ujawnić w określonym przez niego terminie ‒ miał on upłynąć za rok. Wspomniana przyjaciółka przekazała jej prawo dysponowania depozytem, a ona sama chciała się dowiedzieć, czy jako historyk byłbym zainteresowany przejrzeniem jego zawartości, a następnie udostępnieniem materiału opinii publicznej.
Takiej propozycji nie oparłby się żaden badacz, na pewno zaś nie ja, który dorastałem w Polsce i prowadziłem szerokie badania nad Holocaustem, a także wiele publikowałem na ten temat. Rozmowa zapoczątkowała odyseję, która pochłonęła mnie całkowicie na kilka kolejnych lat. Podróżowałem po całej Europie, otworzyłem nowy obszar badań, a ceną całego przedsięwzięcia mogła być utrata mojej naukowej reputacji.
Barbarę Riepl poznałem miesiąc wcześniej podczas przyjęcia bożonarodzeniowego, które wydała w swojej willi w Tegernsee na południe od Monachium. Milionerka, spadkobierczyni dynastii przedsiębiorców budowlanych, honorowy konsul generalny Tajlandii, członkini Zarządu Rady Konsultacyjnej ds. Biznesu monachijskiej chadecji (CSU) i mecenas sztuki, nosi sporo tytułów honorowych, angażuje się politycznie i społecznie na wielu polach, ma rozległe kontakty zarówno w kraju, jak i za granicą ‒ przyjaźni się m.in. z siostrą obecnego króla Tajlandii, księżniczką Sirindhorn, i królową matką z Bhutanu. Krótko mówiąc: kobieta bardzo bogata, o niezwykle wysokiej pozycji w społecznej hierarchii Republiki Federalnej. Na przyjęciu w Tegernsee poznałem także jej przyjaciółkę Nicole, dystyngowaną panią po sześćdziesiątce. Barbara Riepl przedstawiła mi ją słowami: profesor Magdolna Nicoletta Krisztina Kaiser-Batthyány-Szentágothay, węgierska hrabina ze strony matki, wirusolog na uniwersytecie w Zurychu, osobista lekarka i bliska znajoma obecnego papieża oraz jego niemieckiego poprzednika Benedykta XVI. Arystokratyczna pani profesor prezentowała się stosownie do okoliczności: suknia szyta na miarę, wygląd nienaganny, niemiecki akcent bez zarzutu.
Esesman Josef Mengele, któremu miał pomagać dziadek Nicole Kaiser, jest powszechnie uważany za wcielenie zła. Jako lekarz obozowy w KL Auschwitz od wiosny 1943 do stycznia 1945 r., początkowo w tzw. obozie cygańskim w Auschwitz-Birkenau na odcinku BII e, objął w listopadzie 1943 r. ‒ sprawując nadal swą funkcję ‒ zwierzchnictwo nad całym kompleksem Birkenau (Auschwitz II). Odpowiadał przede wszystkim za zwalczanie epidemii w obozie oraz za „selekcję” lub „likwidację” więźniów. W zbiorowej pamięci zapisał się jako „anioł śmierci” i „rzeźnik z Auschwitz” – za sprawą eksperymentów medycznych i badań antropologicznych prowadzonych przez niego lub z jego inspiracji na ogromnej liczbie więźniów, zwłaszcza na dzieciach. Doświadczenia te często kończyły się śmiercią, brakuje jednak pisemnych źródeł z samego obozu dokumentujących ten proceder.
Zawartość skrytki bankowej
Dziadkiem Nicole Kaiser miał być prof. Salamon Ferencz Fülöp Grósz Chorin. W grudniu 1941 r. ten wysoko wykwalifikowany żydowski lekarz, pracujący na stałe w Zurychu, został aresztowany i wywieziony do Auschwitz. Według relacji hrabiny brał tam prawdopodobnie udział ‒ jako asystent „anioła śmierci” ‒ w bestialskich eksperymentach na ludziach. Uciekł z obozu w styczniu 1945 r. dzięki pomocy Mengelego i ‒ jak twierdziła Barbara Riepl ‒ polskiego księdza.
Historia, którą opowiedziały mi kobiety, wydawała się rewelacyjna. Pani profesor urodziła się w Zurychu i tam też wychowała się pod opieką dziadka. Jej matka, węgierska hrabina, zmarła przy porodzie, a żydowski ojciec zginął niedługo później w wypadku samochodowym.
Sprawa Magdolny Beretki vel Nicole Kaiser i próba manipulacji opinią publiczną przez ujawnienie fałszywych źródeł dowodzą, jak ważne jest krytyczne, naukowe podejście do świadectw z mrocznego czasu II wojny światowej.
Na początku lutego 2014 r. otrzymałem wiadomość od obu pań, że Nicole Kaiser zajrzała w obecności pracownika banku do skrytki depozytowej nr 268 w Szwajcarskim Banku Narodowym w Zurychu. Znajdowało się tam sześć paczek. Napisy na nich, niektóre w języku hebrajskim, sugerowały, że w środku są dzienniki dziadka pani profesor, a być może nawet samego Mengelego. Byłem bardzo poruszony i w końcu postanowiłem zająć się sprawą. Hrabina ustanowiła swoim pełnomocnikiem Barbarę Riepl, która przejęła odpowiedzialność za „marketing” związany z projektem, a następnie przekazała mi notarialnie prawo dysponowania materiałami od dnia wygaśnięcia zastrzeżenia, czyli od 27 stycznia 2015 r. Obiecała też pokryć wszelkie koszty związane z moją pracą.
Wstępne poszukiwania wykazały, że do tej pory ukazało się niewiele publikacji źródłowych na temat lekarzy-więźniów w obozach koncentracyjnych, zwłaszcza w Auschwitz. Dostępnych jest wprawdzie wiele relacji, raportów byłych więzionych lekarzy i lekarek, większość z nich powstała jednak po wojnie, a nie w latach 1940‒1944 ‒ brakuje m.in. dokumentacji szpitalnej. Źródła te znajdują się w polskich archiwach i są słabo znane na Zachodzie. Wciąż nie ukazała się monografia poświęcona temu zagadnieniu.
Nie ułatwiało to sprawy, ale z naukowego punktu widzenia było intrygujące, obligowało mnie bowiem do przeprowadzenia badań podstawowych. Powstał pomysł dwóch uzupełniających się projektów badawczych dotyczących spuścizny Grósz Chorina i lekarzy-więźniów w Auschwitz. Nawet gdyby zawartość odnalezionych zapisków okazała się mało interesująca, naukową satysfakcję mogłaby przynieść kwerenda obejmująca lekarzy obozowych.
Wizyta w Auschwitz
Zanim materiały Grósz Chorina zostały wydobyte ze skrzynki, hrabina i Barbara Riepl zaprosiły do Auschwitz mnie i Melanie Ritter, lekarkę mieszkającą i pracującą na stałe w Vechelde koło Hanoweru ‒ moją dobrą znajomą, a zarazem ich bliską przyjaciółkę. To ona poznała nas ze sobą pod koniec 2013 r. Na prośbę obu pań miała mnie wspierać w kwestiach medycznych, gdyż pomocy takiej wymagała treść dokumentów w szwajcarskim sejfie, a o medycynie historyk nie ma zazwyczaj większego pojęcia.
Podczas wizyty w Auschwitz 29 marca 2014 r. towarzyszył nam kamerzysta wynajęty na prośbę hrabiny i Barbary Riepl. W archiwum muzeum nie znaleźliśmy żadnych wzmianek o żydowskim więźniu Grósz Chorinie. Potem zwiedziliśmy Auschwitz-Birkenau. Przed ruinami krematoriów II i III obie panie zrobiły mi niespodziankę, czytając wspólnie na głos wielostronicowy list od Benedykta XVI. Wyglądał na oficjalny dokument z pieczęcią i herbem Watykanu. Według relacji Nicole Kaiser, został zredagowany przez osobistego sekretarza Benedykta XVI, abp. Georga Gänsweina. Ona sama była wzruszona, ale opanowana ‒ aż doszła do fragmentu, w którym papież wspominał o jej zasługach. Wtedy głos jej się załamał. Przekazała list przyjaciółce. Scena ta została nakręcona na prośbę obu kobiet do planowanego filmu.
Jeszcze w Auschwitz poprosiłem Barbarę Riepl o udostępnienie mi listu. Odmówiła, tłumacząc, że to poufne pismo od papieża i że musiałaby najpierw zapytać Nicole o zdanie. Ta najwyraźniej się nie zgodziła, bo dokumentu nie zobaczyłem już nigdy więcej. Po powrocie z Auschwitz zintensyfikowałem poszukiwania archiwalne, aby zbadać tło historyczne i odnaleźć ślady Grósz Chorina. Informacja, że dokumenty związane z Mengelem mogą niespodziewanie wypłynąć na powierzchnię, została już podchwycona przez niektóre media. Żywe zainteresowanie tą sprawą wykazywała również kancelaria prawna z Essen ciesząca się międzynarodową sławą. Firmujący ją swoim nazwiskiem dr Stephan Holthoff-Pförtner, wpływowy polityk i bogaty przedsiębiorca medialny, dowiedział się o spuściźnie Grósz Chorina latem 2014 r. Za moimi plecami i w niezbyt subtelny sposób natychmiast spróbował zabezpieczyć te dokumenty dla swojej kancelarii prawniczej. Przyjaźnił się z Barbarą Riepl, znał również Nicole Kaiser, osobistą lekarkę papieży. Dzięki pomocy Melanie Ritter udało mi się sprawić, że jego akcja zakończyła się fiaskiem.
Jak wspomniałem, hrabina i Barbara Riepl twierdziły, że wyznaczony przez Grósz Chorina termin ujawnienia dokumentów mijał 27 stycznia 2015 r., w 70. rocznicę wyzwolenia Auschwitz. Cóż za symbolika! Tak więc Nicole Kaiser, Barbara Riepl, Melanie Ritter i ja pojechaliśmy razem do Zurychu, aby wydobyć tajemnicze materiały ze skrytki. Kiedy hrabina poszła odebrać spuściznę, my – pozostała trójka – czekaliśmy w kawiarni. Po wyjściu z banku zapakowała materiały do samochodu i wszyscy pojechaliśmy do domu Riepl w Monachium. Tam Nicole Kaiser przekazała materiały swojej przyjaciółce, a dopiero ona mnie ‒ taka była umowa. Otrzymałem je jednak dopiero w Monachium, w jednej z willi Barbary Riepl, która osobiście wręczyła mi spuściznę Grósz Chorina.
Zamiast obiecanych sześciu paczek dostałem tylko trzy zawierające m.in.: skórzaną aktówkę, małe skórzane pudełko oraz pakiet książek i czasopism. Wszystko było zabezpieczone przed niepowołanymi osobami specjalnie kutymi i nitowanymi stalowymi prętami. Hrabina wyjaśniła mi później, że przy otwarciu skrytki był obecny przedstawiciel Watykanu i to on przejął część dokumentów. Jak twierdziła, większość z nich była przeznaczona dla Stolicy Apostolskiej. Bardzo mnie to zdziwiło, ale w milczeniu przyjąłem do wiadomości tę zaskakującą informację.
Spuścizna
Zabrałem materiały do domu i zacząłem je przeglądać. Szybko się okazało, że nie to mi obiecano. Część, którą dostałem, przedstawiała się jednak interesująco z punktu widzenia historyka. Wśród zdjęć rodzinnych, różnych dokumentów z czasów narodowego socjalizmu i starych poradników medycznych znajdowały się zeszyty oraz kieszonkowe kalendarze wypełnione obszernymi notatkami ‒ niektóre z nich były zaszyfrowane.
Niezwykle obiecujące wydały mi się dwa przedmioty. Po pierwsze, Kieszonkowy kalendarz medyczny z 1936 roku, zawierający prawie sto stron odręcznego tekstu w języku węgierskim (około 95 proc.) i niemieckim ‒ około 80 proc. całości było datowane na lata 1942–1945, a reszta powstała później. Miałem więc w ręku zapiski Grósz Chorina z Auschwitz ‒ udało mi się odczytać jego podpis. I po wtóre, podręcznik medyczny w języku węgierskim A Trachoma z 1940 r., poświęcony jaglicy. Według relacji Nicole Kaiser, Grósz Chorin mógł w nim archiwizować obozowe grypsy. Treść była zaszyfrowana cyframi. W kolejnej książce ze spuścizny znalazłem podobne kolumny cyfr; także dwa zeszyty medyczne serii wydawniczej Gedeona zawierały odręczne adnotacje ‒ w jednym z nich były to długie rzędy cyfr.
Zacząłem kartkować kieszonkowe kalendarzyki ‒ notatki oświęcimskie, jak je nazwałem na własny użytek. Nie znam węgierskiego, ale już na pierwszych stronach rzuciły mi się w oczy znane nazwy i personalia: Auschwitz, Berlin, Instytut Antropologii, prof. Otmar Freiherr von Verschuer (promotor doktoratu Josefa Mengelego), cyklon B, Sonderkommando. Poprosiłem o pomoc znajomego historyka z Budapesztu, który przetłumaczył kilka stron:
„18 marca 1942 [r.]: Po raz pierwszy muszę wziąć udział w zagazowaniu. 200 osób zostało zabranych do komory gazowej. Następnie lekarz SS nakazał otworzyć kanistry z cyklonem B i wprowadzić go przez kraty. Exitus pojawił się dopiero po 10–20 minutach. Biedni, nieszczęśliwi ludzie – moi żydowscy współbracia! O mój Boże”.
Brzmiało to autentycznie i jakże zachęcająco dla naukowca. Kolega był wręcz zszokowany. Okazało się, że Grósz Chorin, dziadek hrabiny, blisko współpracował z Josefem Mengelem. Lekarz SS zmuszał go do udziału w selekcji na rampie deportowanych Żydów węgierskich, co według relacji samego Grósz Chorina doprowadziło go do głębokiego konfliktu wewnętrznego:
„Selekcja, ten szalony Mengele przyprowadza także mnie na rampę – rampę selekcyjną. Co powiedziałyby moje dzieci i moja żona Rebekka, gdyby zobaczyły, że to robię, stojąc u boku Mengelego!!!”.
Za szczególnie wstrząsające uznałem wpisy, które wskazywały, że Watykan pomógł Mengelemu w ucieczce. Straszliwy skandal, jeśli dałoby się to udowodnić.
Zważywszy na bogactwo materiału i płynące z niego implikacje, szybko zdałem sobie sprawę z tego, że potrzebuję pomocy. Przede wszystkim należało przetłumaczyć węgierskie notatki. Panie Riepl i Ritter chciały zaoszczędzić koszty, więc zasugerowały, że mogłaby to zrobić hrabina. Była gotowa podjąć się tego zadania, choć wcześniej wielokrotnie podkreślała, że nie chce osobiście angażować się w prace nad spuścizną dziadka. Ja byłem krytyczny wobec tego pomysłu, gdyż obawiałem się możliwych przeinaczeń, biorąc pod uwagę jej oczywiste emocjonalne zaangażowanie. Jeśli miałem nadal prowadzić niezależne badania naukowe, potrzebowałem absolutnie wiarygodnych współpracowników. Zrezygnowałem więc z proponowanego mi wsparcia i rozpocząłem poszukiwania. W kwietniu 2015 r. do pomocy zobowiązała się Hamburska Fundacja Wspierania Nauki i Kultury ‒ przystąpiłem więc do zasadniczej pracy.
Kryminologiczna weryfikacja dokumentów była niemożliwa. Papier pochodził bez wątpienia ze wskazanego okresu, ale niepodobna było określić, kiedy powstały notatki, gdyż ich autor używał wyłącznie klasycznych ołówków. A wiadomo, że skład materiału, którego używano do wytwarzania ołówków (mieszaniny gliny i grafitu), nie zmienił się od XIX w.
Autentyczność notatek można było zatem potwierdzić wyłącznie na podstawie dokładnej analizy tekstu oraz szeroko zakrojonych badań nad chronologią wydarzeń i nazwiskami wymienionymi w dokumentach. Pracy było dużo, tym bardziej że w kwietniu hrabina obiecała dostarczyć mi papiery z paczek, które trafiły do Watykanu. Gdyby udało się dowieść ich wiarygodności, materiały te niewątpliwie wywołałyby ogromne poruszenie.
Energicznie kontynuowałem badania wraz z Oliverem Musiałem, moim synem. Udało mi się też nawiązać współpracę z węgierskim historykiem dr. Jánosem Keménym z Uniwersytetu Korwina w Budapeszcie, który pomagał mi zarówno w rozszyfrowywaniu, przepisywaniu oraz tłumaczeniu notatek z Auschwitz, jak i w badaniach archiwalnych.
Poszukiwanie śladów Grósz Chorina
Zastanawiające były nasze trudności z odnalezieniem jakichkolwiek dowodów istnienia Grósz Chorina w dokumentach i publikacjach dotyczących Auschwitz. Na podstawie zebranych informacji byliśmy w stanie zidentyfikować jego otoczenie, ale nie jego samego. Poza tym nie udało nam się dowiedzieć niczego o jego edukacji szkolnej i uniwersyteckiej. A dokumenty zapowiadane przez hrabinę, m.in. akt zgonu dziadka i jej metryka urodzenia, jeszcze do nas nie dotarły. Przerwaliśmy więc badania nad powojennym życiem Grósz Chorina w Szwajcarii.
Przyczyną naszych niepowodzeń mogły być wielokrotne zmiany nazwisk lub braki w aktach. Irytujące było to, że nazwisko Grósz Chorina nie pojawiało się nawet w powojennych wspomnieniach czy wywiadach dawnych więźniów Auschwitz. Z czasem zacząłem się zastanawiać, czy nie mamy do czynienia z ukrytą tożsamością. Może dziadek Nicole Kaiser przebywał w obozie pod innym nazwiskiem? Takie przypadki są znane zarówno z literatury fachowej, jak i ze źródeł. Koronnym przykładem jest Witold Pilecki.
Szukaliśmy zatem jakiegoś lekarza obozowego, który odpowiadałby postaci Grósz Chorina. Szybko udało nam się znaleźć taką osobę. Doktor Maksymilian (Max) Samuel urodził się w 1880 r.; Grósz Chorin rok wcześniej. W Auschwitz było kilku innych lekarzy-więźniów w porównywalnym wieku, lecz żaden z nich nie brał udziału w eksperymentach medycznych w obozie macierzystym ani w Birkenau. Doktor Samuel był doświadczonym ginekologiem, który – podobnie jak Grósz Chorin – uczestniczył w doświadczeniach na ludziach. Zastanawiające było jednak to, że postać dr. Samuela nie pojawiła się ani razu w otrzymanych przez nas notatkach z Auschwitz, podczas gdy inni lekarze obozowi zostali tam wymienieni z imienia i nazwiska.
Kiedy w sierpniu 2015 r. hrabina oznajmiła, że wkrótce przekaże mi dokumenty z paczek, które wcześniej trafiły do Rzymu, ponownie odżyła we mnie nadzieja. Nicole Kaiser mówiła o wspomnieniach pisanych retrospektywnie przez dziadka ‒ i na nie właśnie liczyłem. Poza kwestią tożsamości autora notatek z Auschwitz istniało sporo sprzeczności, które być może udałoby się wyjaśnić dzięki nowemu materiałowi.
Na początku września tego samego roku János Kemény dysponował już niemal całą przepisaną i przetłumaczoną spuścizną Grósz Chorina z Auschwitz. Spodziewaliśmy się jednak, że zapowiadane wspomnienia pozwolą nam rozwikłać przynajmniej część rozbieżności, więc materiały z lagru odłożyliśmy chwilowo na bok.
Kluczowy dokument
Na początku października 2015 r. hrabina wręczyła mi w swoim monachijskim mieszkaniu zapieczętowaną drewnianą skrzynkę ‒ uczyniła to w imieniu Barbary Riepl, która nią dysponowała. Otworzyliśmy ją następnego dnia w willi milionerki. „To kluczowy dokument” – wyjaśniła, wyciągając stuośmiostronicową księgę wypełnioną wpisami Grósz Chorina. Pismo było jednolite, więc autorem całości była niewątpliwie ta sama osoba. Ostatnia notatka nosiła datę 18 listopada 1964 r. Wszystko wskazywało na to, że istotnie jest to pamiętnik żydowskiego lekarza, na który tak liczyłem.
W ciągu kilku następnych tygodni przeprowadziłem zaplanowane wcześniej badania w Kijowie, Petersburgu, Moskwie, Krakowie i Warszawie, podczas gdy János Kemény zajął się tłumaczeniem księgi na język niemiecki. Wróciłem do domu pod koniec listopada 2015 r., a na początku grudnia znów wziąłem do ręki „kluczowy dokument”, aby wybrać do zbadania fragmenty, które mogłyby się okazać pomocne w rozszyfrowaniu nazwisk lub naprowadzić na podobne tropy. Pod koniec pamiętnika, na stronie 165, rzucił mi się w oczy ciąg cyfr: 0048 33 8448015.
Siedmiocyfrowy polski numer telefonu? W zapiskach z początku lat sześćdziesiątych? Od razu się zorientowałem, że mam do czynienia z fałszerstwem, gdyż siedmiocyfrowe numery telefonów wprowadzono w Polsce dopiero w 2001 r. A zatem tekst, który miałem przed oczyma, nie mógł zostać ukończony 18 listopada 1964 r. Przecież według relacji wnuczki w 2001 r. Grósz Chorin nie żył już od 24 lat.
Od historyka do śledczego
Nie wpadłem w panikę – wszak udało mi się wytropić mistyfikację jeszcze przed publikacją dokumentów. Postanowiłem jednak radykalnie zmienić swoją rolę w tej historii. O poczynionych przez siebie ustaleniach nie poinformowałem ani hrabiny, ani milionerki. Wspomniałem o nich jedynie Oliverowi i Jánosowi Keményemu. Ten ostatni wcale nie był zaskoczony, gdyż już wcześniej zwrócił uwagę na liczne niespójności w stylu notatek. Jego późniejsze badania ujawniły, że skopiowano w nich wiele stron z publikacji internetowych, książek i artykułów wydanych po węgiersku.
Z czasem rzekomy pamiętnik okazał się barwnym kolażem różnych tekstów, spreparowanych według jednego schematu – tu pominięcie, tam dodatek. Znalazły się w nim fragmenty wspomnień Szymona Wiesenthala opublikowanych w 1991 r. w języku węgierskim: przepisane słowo w słowo treści ze stron 437, 438, 439, 503, 504 i 5082 były rozrzucone na stronach 119, 121, 123, 125 i 127 pamiętnika Grósz Chorina. Z kolei na stronach 143 i 155 zamieszczono fragmenty powieści Los utracony Imre Kertésza.
Wszystkie wtręty literackie w „kluczowym dokumencie” zostały zaczerpnięte z dzieł znanych węgierskich poetów i pisarzy, którzy byli Żydami lub mieli żydowskie pochodzenie. Ujawnione przez nas plagiaty stanowiły ponad 60 proc. zapisków. Resztę wypełniały swobodne zmyślenia. I tu pojawiło się pytanie: kto był ich autorem?
Natychmiast poinformowałem o tym odkryciu prezesa Hamburskiej Fundacji Wspierania Nauki i Kultury, prof. Jana Philippa Reemtsmę, a także Melanie Ritter. Profesor Reemtsma przyjął tę wiadomość ze zrozumieniem, natomiast Ritter nie chciała w nią uwierzyć. Próbowała mnie przekonać, że nawet jeśli „kluczowy dokument” został podrobiony, to notatki z Auschwitz są z pewnością autentyczne. Nie przedstawiła jednak żadnych racjonalnych argumentów ani dowodów poza informacją medialną. Mimo to postanowiliśmy głębiej drążyć sprawę i kontynuować badania.
Dość szybko znaleźliśmy solidne dowody na to, że inne materiały pochodzące ze spuścizny dziadka zostały sfabrykowane według tego samego wzorca co „kluczowy dokument”. Poruszający wątek polskiego księdza, który miał pomóc Mengelemu i Grósz Chorinowi w ucieczce z Auschwitz, wykluczyłem już wcześniej, sprawdziwszy dokładnie szczegóły ‒ nie pojawiał się on zresztą w dokumentach. Tymczasem Melanie Ritter zmieniła swoją wersję wydarzeń i zaczęła utrzymywać, że obie jej przyjaciółki padły ofiarą intrygi. Postanowiła je ostrzec, namówiłem ją jednak, by na razie zachowała sprawę w tajemnicy, przekonując, że dzięki temu będziemy mogli odkryć rzeczywistych oszustów i tym samym oczyścić je z podejrzeń. Wyraziła zgodę.
Do badań włączyłem prof. Ewę Gruzę z Warszawy, biegłą grafolog, specjalistkę w dziedzinie analizy pisma, która zbadawszy fragmenty notatek, orzekła jednoznacznie, że wszystkie wyszły spod tej samej ręki.
Wiedzieliśmy już zatem, że doszło do fałszerstwa i jak je przeprowadzono, ale nie mieliśmy pojęcia, kto za nim stał ‒ kto sprokurował materiały i jakie motywy nim kierowały. Prowadząc nadal badania dokumentów, zajęliśmy się poszukiwaniem ich prawdziwego autora. Wciąż działaliśmy w składzie János Kemény, Oliver Musiał i ja. Mieliśmy już pewność, że tej machinacji dopuściła się osoba z doświadczeniem i sporą dozą przestępczej energii.
Barbarę Riepl, która zleciła mi opracowanie „spuścizny” dziadka Nicole Kaiser, szybko wykluczyliśmy jako sprawczynię, sprawdzając jej charakter pisma. Uzyskałem też próbkę pisma hrabiny i przekazałem ją prof. Gruzie do porównania. Wynik był jednoznaczny: to ona podrobiła przekazane nam materiały!
Szanowana lekarka, znajoma papieży, profesor uniwersytetu i filantropka o arystokratycznym pochodzeniu i międzynarodowej sławie miałaby dopuścić się takiego szalbierstwa? Postanowiłem się upewnić i zebrać więcej dowodów, których nie mógłby podważyć niemiecki sąd.
Nie znałem wtedy jeszcze prawdziwej tożsamości Nicole Kaiser, a rola Barbary Riepl w całej sprawie wydawała mi się niejednoznaczna. Przeprowadziliśmy tajne międzynarodowe śledztwo, które zakończyło się sukcesem. Szukaliśmy śladów hrabiny w Niemczech, Watykanie, Szwajcarii, na Węgrzech i w Serbii. Udało nam się wreszcie trafić na wskazówki wiodące do jej prawdziwego nazwiska i pochodzenia. Okazało się, że przyszła na świat 20 lipca 1950 r. w Bečeju, serbskim prowincjonalnym mieście z silną mniejszością węgierską. Wychowała się jako córka drobnego urzędnika i gospodyni domowej, z którą zerwała kontakt wiele lat temu. W trakcie naszego dochodzenia wykluczyliśmy możliwość, by miała żydowskie pochodzenie i była w jakikolwiek sposób spokrewniona z kimś ocalałym z Holocaustu. Nie znaleźliśmy też żadnych informacji o jej przynależności do węgierskiej arystokracji.
Holocaust – pole do nadużyć
Magdolna Beretka, bo pod takim nazwiskiem urodziła się „hrabina”, ukończyła szkołę średnią z dobrym świadectwem i wyjechała po 1969 r. do Republiki Federalnej Niemiec, gdzie poślubiła urzędnika skarbowego Kaisera. W połowie lat siedemdziesiątych studiowała medycynę w Heidelbergu, ale już po dwóch semestrach rzuciła naukę, by podjąć pracę jako przedstawicielka handlowa w branży farmaceutycznej. Nie później niż w latach osiemdziesiątych podrobiła dyplom ukończenia studiów medycznych i dyplom doktorski, po czym znalazła zatrudnienie jako lekarz w dziale badawczo-rozwojowym firmy farmaceutycznej. W późniejszym czasie sfabrykowała swoją nominację profesorską.
Od 2001 r. działała już z dużym rozmachem jako hochsztaplerka. Udało jej się wyłudzić miliony euro pod pretekstem wsparcia budowy dwóch szpitali i studni w Kenii, a także pomocy dla głodujących dzieci w Afryce oraz sierot w Rumunii; naciągała różne osoby, zbierając rzekomo pieniądze na tzw. windę schodową i fotel do masażu dla papieża Benedykta XVI, na buty i tort urodzinowy dla papieża Franciszka, na sfinansowanie operacji prostaty papieskiego sekretarza ‒ długo jeszcze można by wyliczać. Rzekoma Nicole Kaiser wykazała się dużą wyobraźnią, a jej ofiary naiwnością.
Nie później niż w 2016 r. rozpoczęła kolejny – po ujawnieniu spuścizny „dziadka z Auschwitz” – „wielki projekt”: transport wody drogą lotniczą z Bhutanu we wschodnich Himalajach do regionów Afryki dotkniętych suszą. Na ten cel potrzebowała wielomilionowych dotacji.
Pod koniec tego samego roku poinformowałem Melanie Ritter o prawdziwej tożsamości jej przyjaciółki Nicole, a 13 stycznia 2017 r. Barbarę Riepl o mistyfikacji. Kobieta wcale nie była zaskoczona. Tłumaczyła, że sama też padła ofiarą „hrabiny”, obiecała pomoc w rozwiązaniu sprawy fałszerstwa i poprosiła mnie o zbadanie innych oszustw Nicole pod kątem kwestii prawnokarnych. Tak też uczyniłem.
Zrozumiałem, że sam nie mogę oskarżyć „hrabiny” o podrabianie dokumentów, gdyż otrzymałem je bezpośrednio od Barbary Riepl, która utrzymywała, że nie miała o niczym pojęcia i działała w dobrej wierze. Nie popełniła zatem przestępstwa ‒ twierdzili prawnicy. Ale tylko ona miała podstawy, by powiadomić organy ścigania o poczynaniach „arystokratki”. Magdolnę Beretkę vel Nicole Kaiser można było pociągnąć do odpowiedzialności za inne afery, podobnie jak niegdyś gangstera Ala Capone, którego skazano przecież za uchylanie się od płacenia podatków.
Pod koniec kwietnia 2017 r. Barbara Riepl złożyła doniesienie do prokuratury, a dwa miesiące później zrobiłem to i ja. „Hrabinę” aresztowano 17 sierpnia 2017 r. W maju 2018 r. skazano ją na cztery i pół roku więzienia za oszustwo czekowe. Latem 2020 r., po trzech latach spędzonych za kratami, została przedterminowo zwolniona.
Jeszcze w 2019 r. zażądałem wglądu do akt sprawy hrabiny i ze zdumieniem odkryłem, że ani Barbara Riepl, ani Melanie Ritter nie były naiwnymi ofiarami „arystokratki”. Już w lipcu 2013 r. Riepl została stanowczo ostrzeżona przez Reinharda Marxa, niemieckiego kardynała i powiernika papieża Benedykta, przed rzekomą watykańską lekarką. Musiała zatem podejrzewać, że jej przyjaciółka mogła dopuścić się szalbierstwa. Finansowała jednak cały przestępczy proceder: utrzymywała Nicole Kaiser, opłacała podróże „badawcze” przyjaciółki, udostępniła jej swe mieszkanie w Monachium, gdzie „hrabina” założyła warsztat fałszerski. Tam właśnie Magdolna Beretka fabrykowała „pamiętnik dziadka” ‒ według mojej wiedzy od maja lub czerwca 2014 r. Barbara Riepl chroniła ją przed pytaniami o prawdziwą tożsamość. To ona wreszcie próbowała udostępnić „spuściznę Grósz Chorina” opinii publicznej.
Z kolei Melanie Ritter wiedziała najpóźniej od lata 2015 r., że sprawa rzekomej spuścizny jest podejrzana, broniła mimo to przede mną obu kobiet, twierdząc ‒ jak wspomniałem ‒ że same zostały sprytnie wyprowadzone w pole. W 2019 r. dowiedziałem się z akt, że działała na zlecenie „hrabiny”. Jej również marzyły się najwidoczniej film z udziałem jej syna jako twórcy muzyki filmowej i duże pieniądze. Skrytka w Szwajcarii nigdy, rzecz jasna, nie istniała, można więc było między bajki włożyć informacje zarówno o obecności przedstawiciela Watykanu w banku, jak i o przejęciu przezeń części materiałów.
Jako oszustka Magdolna Beretka mierzyła wysoko i udało jej się zajść bardzo daleko. Chciała się nie tylko wzbogacić, lecz także zyskać światową sławę jako wnuczka ocalałego z Auschwitz żydowskiego lekarza, który musiał pracować dla Mengelego. Wielki dramat! Dokonana przez nią mistyfikacja była niczym perfekcyjny scenariusz hollywoodzkiego filmu o niej samej. Projekt sfinansowała Barbara Riepl, a moim zadaniem miało być opublikowanie spreparowanych tekstów jako naukowo zweryfikowanych źródeł. Wzmianka o polskim księdzu ratującym Grósza Chorina, była tylko swego rodzaju przynętą dla mnie: polski ksiądz katolicki ratujący żydowskiego lekarza-więźnia z Auschwitz jako zaprzeczenie uprzedzeń antypolskich i antykatolickich, tak popularnych w zachodniej literaturze dotyczącej zagłady Żydów w czasie II wojny światowej.
Na początku maja 2021 r. Barbara Riepl poinformowała mnie przez swojego adwokata, że posiada prawa autorskie do „Dokumentów z Auschwitz” i zarzuciła mi ich naruszenie3. Tym samym pani Riepl potwierdziła moje podejrzenie, że nie była naiwną ofiarą, lecz w przypadku tego fałszerstwa wspólniczką fałszywej hrabiny. Ta z kolei swego rodzaju ghostwriterką Barbary Riepl. Celem misternego „projektu” był film fabularny na kanwie rzekomych dzienników Grósza Chorina z Auschwitz, w której główną rolę miałby grać Heino Ferch, znany niemiecki aktor i zięć Barbary Riepl. Moim zadaniem było natomiast uwierzytelnienie tego fałszerstwa jako prawdziwej i naukowo zweryfikowanej historii. Wielki dramat, wielkie kino i duże pieniądze dla właścicieli praw autorskich do tej historii.
Holocaust wciąż przyciąga szarlatanów i oszustów, którzy żerują na pamięci o tym bezprecedensowym w historii ludobójstwie i o jego ofiarach. Sprawa fałszywych dzienników Grosza Chorina z Auschwitz dowodzi, jak ważne jest krytyczne, naukowe podejście do świadectw z tamtego mrocznego czasu. Notabene praca nad monografią naukową na temat lekarzy-więźniów w Auschwitz znajduje się w końcowym stadium.
Tekst powstał przy współpracy Jánosa Kemény i Olivera Musiała;
pochodzi z numeru 7-8/2021 „Biuletynu IPN”
1 Historia ta została szczegółowo opisana w książce B. Musiała Mengeles Koffer. Eine Spurensuche, Hamburg 2019, a także przedstawiona w filmie dokumentalnym Abgezockt! Die Auschwitz-Tagebücher, wyemitowanym przez ZDFinfo Doku 3 grudnia 2020 r.
2 Numery stron podano według wydania Recht, nicht Rache. Erinnerungen, Berlin 1988 (polskie wydanie: Prawo, nie zemsta. Wspomnienia, Kraków 2010) .
3 Pismo adwokata Daniela Ciobanu do sądu krajowego Hildesheim z 5 V 2021 r.