Dzieje dramatu naszych rodaków na Kresach Dalekich i w głębi Sowietów zaczęły trafiać do świadomości społecznej dopiero w ostatnich latach, choć polskimi grobami jest usiany cały obszar dawnego ZSRS.
Przeoranie społeczeństwa
Od końca lat dwudziestych ubiegłego wieku żaden Polak w Sowietach nie znał dnia ani godziny. W kraju poddanym eksperymentowi, jakiego nie znały dzieje ‒ budowie komunistycznej utopii ‒ kolejne fale prześladowań pozbawiały życia naszych rodaków, odbierały im prawo do religii i języka, zabijały nadzieję na przetrwanie. Ginęli tysiącami podczas planowych represji. I tych wymierzonych we wszystkich mieszkańców ZSRS w celu przeorania społeczeństwa „traktorem rewolucji”, zniszczenia tradycyjnych więzi oraz uformowania ze zmiażdżonej masy „nowych ludzi sowieckich”, i tych skierowanych właśnie przeciwko nim ‒ spadkobiercom obcej systemowi tradycji narodowej oraz wyznawcom katolicyzmu, uznawanego przez bolszewików za agenturę Watykanu.
Tymczasem strona polska stawiała w polityce zagranicznej na równoległe utrzymywanie poprawnych relacji z Niemcami i z Sowietami. Do nielicznych wyjątków należeli dyplomaci Rzeczypospolitej w ZSRS, którzy podejmowali interwencje w obronie rodaków u bolszewickich oficjeli. Jednym z wielu dowodów obojętności państwa polskiego niech będzie Instrukcja prawno-konsularna dla urzędów konsularnych RP w ZSRS z 1936 r. Żebrzących różnymi drogami o ratunek potraktowano jako:
„element bezrobotny i zdemoralizowany warunkami życia w państwie wojującego komunizmu”,
a ułatwianie owemu „elementowi” ‒ rodakom masowo deportowanym, aresztowanym, zsyłanym do łagrów i rozstrzeliwanym ‒ powrotu do Polski uznano za „bezwzględnie szkodliwe i niedopuszczalne”. Otwarte były jeszcze rany Wielkiego Głodu, gdy dokument MSZ podkreślał, że:
„przyjazd na stałe do Polski przez obywateli sowieckich, nawet narodowości polskiej, jest niepożądany”1.
Rodaków w ZSRS uznano za straconych raz na zawsze dla polskości. Większość z nich pojąć nie mogła, czemu władze RP milczą:
„Myślimy, że wszyscy się zaprzedaliście i nas, Polaków, nie ma kto bronić”2
‒ pisał z goryczą do Konsulatu RP w Kijowie mieszkaniec Winnicy Jan Paciórkowski w marcu 1936 r.
W statystycznej mgle
Do 1924 r., kiedy władze sowieckie zamknęły Polakom możliwość wyjazdów do II RP, ZSRS zdołało opuścić ponad 1,1 mln osób. Za linią graniczną pozostało ‒ według najczęstszych szacunków ‒ 1-1,5 mln Polaków. Ogromną większość tej diaspory tworzyli potomkowie Rzeczypospolitej Obojga Narodów ‒ chłopi i szlachta kresowa od pokoleń mieszkający na obszarach włączonych traktatem ryskim do Białoruskiej i Ukraińskiej SRS, a zatem ‒ jak obliczył historyk Wojciech Frazik3 ‒ na ponad jednej trzeciej ziem polskich z 1772 r.
Według spisu powszechnego z 1926 r. na sowieckiej Ukrainie żyło ich prawie pół miliona, a na Białorusi ‒ ponad 97 tys. Bolszewickie statystyki fałszowały, rzecz jasna, rzeczywistość. Wyniki spisu powtórzonego w 1927 r. w 48 ukraińskich miejscowościach wykazały o 60 proc. więcej Polaków niż poprzedni. Wątpliwości miały też władze na sowieckiej Białorusi: według tajnego sprawozdania dyrektora Okręgowego Urzędu Statystycznego w Mińsku:
„w republice została przeprowadzona […] kampania dyskryminacji ludności polskiej, w wyniku której liczba Polaków została zaniżona trzykrotnie”4.
Skazani jesteśmy zatem na błądzenie w statystycznej mgle i przybliżone dane.
Pod sowiecką władzą trwały tradycyjne polskie skupiska w ówczesnym Leningradzie (dziś: Petersburgu ‒ ok. 43 tys.) i Moskwie (ok. 29 tys.); pozostali pod nią urzędnicy, robotnicy i inteligenci, którzy ściągnęli za pracą do ośrodków przemysłowych w całym imperium carów; w syberyjskiej tajdze były rozsiane wsie założone przez chłopskich osadników z ziem zaboru rosyjskiego, zwabionych reformami cara Mikołaja II na przełomie XIX i XX w.; w państwie bolszewików mieszkali potomkowie zesłańców ‒ konfederatów barskich i powstańców XIX w., a także Polacy objęci przymusowymi ewakuacjami podczas I wojny światowej.
Kuźnia sowieckiego Polaka
W okresie międzywojennym bolszewicy traktowali odrodzoną Rzeczpospolitą jako „przepierzenie” między rewolucyjną Rosją a Zachodem, jak to ujął jeszcze w listopadzie 1918 r. komisarz do spraw narodowości Józef Stalin. Przeszkodę tę, której nie udało się zmieść w 1920 r., należało wcześniej czy później zniszczyć. Pilnego rozwiązania domagał się w związku z tym problem mniejszości, postrzeganych jako przyczółki obcej agentury ‒ stanowiły one przecież w ZSRS aż 63 proc. mieszkańców. Jako szczególnie zagrażających planom przyszłej wojny traktowano Polaków, choć ich liczba wynosiła zaledwie 0,4 proc. populacji państwa.
Do uformowania masy ludzi sowieckich, odartych z tożsamości narodowej i religijnej, prowadzić miała zatem ‒ oprócz terroru ‒ przebiegła polityka etniczna. W ramach ogłoszonej w 1923 r. „korienizacji”, czyli powrotu do korzeni narodów uciskanych przez carat, zaczęto tworzyć okręgi „narodowe w formie i socjalistyczne w treści”. Idea ta miała, z jednej strony, zaspokoić ambicje mniejszości rozbudzone przewrotem 1917 r., a z drugiej, wziąć je pod kontrolę i stworzyć kuźnie kadr dla krajów podbitych w przyszłości przez ZSRS.
Tym właśnie obu celom służyło utworzenie w 1925 r. w Ukraińskiej SRS Polskiego Rejonu Narodowego im. Juliana Marchlewskiego, tzw. Marchlewszczyny, ze stolicą w Dołbyszu, przemianowanym na Marchlewsk. Aby zsowietyzować mieszkańców, uruchomiono potężny aparat propagandowy, a wydawane w ogromnych nakładach polskojęzyczne gazety oraz książki zionęły nienawiścią do „białopolaków” ‒ obywateli Odrodzonej – i malowały przerażający obraz kraju głodu oraz szubienic za zachodnią granicą ZSRS.
Dość przytoczyć za kijowskim tygodnikiem „Sierp” fragment relacji z zebrania we wsi Bykówki, gdzie pod okiem czekistów radzono nad „wydzieleniem polskiego rejonu”. Po referatach „o narodowościowej polityce Władzy Radzieckiej” i zapewnieniach przez obecnych, że:
„na przykładzie Dołbysza jaśnie panowie Polski zrozumieją, że włościanie potrafią sami sobą rządzić”, zgromadzeni „w prostych, jak stal dźwięczących słowach witają władzę radziecką, Partię Komunistyczną. […] Muzyka gra Międzynarodówkę. […] Słowa hymnu proletariackiego z potężną mocą płyną aż ku granicom Polski i wywołują strach u tych, co słuchają tej pieśni, i radość w sercach robotników i włościan 5.
W 1932 r. w Białoruskiej SRS powstał Polski Rejon Narodowy im. Feliksa Dzierżyńskiego, tzw. Dzierżyńszczyzna ‒ nie odegrał on jednak większej roli, niechętne mu były bowiem same białoruskie władze sowieckie. W odróżnieniu od autonomii ukraińskiej, gdzie Polacy stanowili ok. 70 proc. z 40,5 tys. mieszkańców, w białoruskiej było ich zaledwie 5 proc. w morzu czterdziestoczterotysięcznej miejscowej społeczności.
Feminizm i ortografia po bolszewicku
Szczególnie intensywnej obróbce ideologicznej poddano najmłodszych. W 89 polsko- języcznych szkołach w Marchlewszczyźnie i 577 w całej Ukraińskiej SRS oraz 138 w Białoruskiej SRS wychowywano nowego człowieka pod pretekstem walki z analfabetyzmem.
Polska społeczność przed kościołem św. Jozafata we wsi Jabłonne pod Dołbyszem w Ukraińskiej SRS (dziś: Zełena Dibrowa na Ukrainie), ok. 1936 r.; mężczyźni z Jabłon- nego zostali wymordowani przez NKWD podczas operacji antypolskiej NKWD 1937– 1938, a większość kobiet z dziećmi deportowano (fot. ze zbiorów Mariji Zajinczkowskiej)
W Kijowie, Moskwie, Leningradzie powołano do życia tzw. kombinaty pedagogiczne: ośrodki szkolenia nauczycieli, gdyż – jak pisał w 1929 r. jeden z bolszewickich agitatorów polskiego pochodzenia Tomasz Dąbal –
„stare kadry nauczycielskie, przepojone duchem nacjonalizmu, związane z klerem […] nie nadawały się do naszej pracy […] i trzeba było wykuwać spośród mas pracujących nowe siły. Stosownie do […] klasowego proletariackiego charakteru oświaty […] należało również stworzyć nowe metody nauczania, nowe typy szkół i nowe podręczniki”6.
Uczniowie musieli więc analizować pod względem gramatycznym opowieści o dzieciństwie Włodzimierza Lenina, okrucieństwie polskich panów, Polsce faszystowskiej. Z rewolucyjnymi pomysłami dotyczącymi uproszczenia ortografii dla „włościańsko-proletariackich” dzieci wystąpił poeta, komunista polskiego pochodzenia Bruno Jasieński, proponując usunięcie „ó”, „ch” oraz zastąpienie końcówek „ą” i „ę” przez „om” i „em”.
Szerzono powszechnie obraz kobiety sowieckiej „wyzwolonej spod jarzma kapitalistycznego ucisku”, z „podwójnych pęt (jako robotnica lub włościanka po pierwsze i jako kobieta po drugie)”.
„«Miejsce kobiecie!» ‒ oto hasło, które rzuciła teraz Partia Komunistyczna ‒ krzyczano na łamach „Sierpa”. ‒ Odbywa się praca wśród kobiet, która ma za zadanie uświadomienie zacofanych jeszcze mas żeńskich. Niech robotnica i włościanka-polka [pisownia oryginalna] pamięta, że przed nią również stoją zadania udziału w życiu społecznym i pracy nad podniesieniem własnego poziomu kulturalnego i politycznego”7.
Odebrać ziemię i zagłodzić
Odwrót od polityki „korienizacji” rozpoczął się jeszcze pod koniec lat dwudziestych XX w., choć Marchlewszczyzna wciąż istniała, a Dzierżyńszczyzna jeszcze nie powstała. Meandry polityki narodowościowej były związane ze zmianą priorytetów Stalina. W 1929 r. dyktator postawił na pierwszym miejscu forsowną industrializację kraju, do której potrzebował kapitału i darmowej siły roboczej. Ogłosił zatem likwidację prywatnego rolnictwa i kolektywizację ziemi oraz „likwidację kułaków” ‒ bogatszych chłopów, gotowych bronić własnego majątku. Operacja ta, przeprowadzana ze szczególną intensywnością w latach 1929‒1932, miała skierować rzekę ludzi do pracy w obozach, a przed władzami otworzyć możliwość masowych aresztowań. Każdy posądzony o stawianie oporu przed przystąpieniem do kołchozu lub uznany za „kułaka” jechał do niewolniczej pracy.
Kolektywizacja poniosła uderzająco dotkliwą klęskę wśród Polaków, co szczególnie widoczne było na przykładzie Marchlewszczyzny, zlikwidowanej w 1935 r. Polscy chłopi, wierni własnej tradycji i wierze, stawali z widłami i siekierami przeciwko enkawudzistom próbującym ich pozbawić dobytku. Podczas gdy do lipca 1932 r. władze zdołały zapędzić przemocą do kołchozów właścicieli 61 proc. gospodarstw w całym ZSRS, to w Marchlewszczyźnie skolektywizowano jedynie 15 proc. Nie lepiej było w Dzierżyńszczyźnie, której istnieniu kres przyniósł dopiero rok 1937 ‒ początek Wielkiego Terroru.
Z nastaniem lat trzydziestych skończył się zatem dla Polaków czas względnego poczucia bezpieczeństwa ‒ nadeszła fala represji. W nielicznych wspomnieniach zachowa- ły się świadectwa bezwzględnego niszczenia wsi przez policję polityczną.
„Naszego ojca wezwano do sielsowietu. «Waśkowski, zapisz się do kołchozu, dostaniesz trochę mąki» ‒ wspominała Franceska Michalska z Maraczówki blisko polskiej granicy. ‒ Mama się opierała. Ludzie we wsi mówili, że kto zapisze się do kołchozu, odda duszę diabłu”8.
Mieczysław Łoziński spod Żytomierza, wówczas dziecko, został sam z matką:
„W okresie kolektywizacji zostali aresztowani […] mój ojciec Jan i dziadek Wiktor Łoziński ‒ pisał. ‒ Dziadek ‒ jako kułak […], wróg ludu; ojciec jako syn kułaka, również osoba obca klasowo i wróg ludu. Dziadek został bez rozprawy sądowej zesłany do łagrów w Kazachstanie”9,
a ojciec:
„skierowany do ciężkich prac łagierniczych przy budowie kanału Wołga‒Moskwa. Szczegóły pobytu ojca w tamtym obozie są przerażające”10.
„Wciąż czekaliśmy, co będzie, co stanie się z nami – niepewni dnia, ani godziny”
‒ wspominała z kolei Zofia z domu Okińska, po mężu Pawłowska, z Greczan, nieistniejącej już wsi, włączonej do miasta Chmielnicki11.
W tych samych strasznych latach Polacy umierali wraz z Ukraińcami podczas zorganizowanego przez bolszewików Wielkiego Głodu, który miał złamać kręgosłup niepokornemu chłopstwu. Apogeum dramatu przypadło na lata 1932‒1933. Ludzie chowali żywność w zakamarkach, zakopywali ziarno w ziemi, ale nic nie mogło uchować się przed specjalnymi brygadami przetrząsającymi obejścia dniem i nocą.
„Było nie lada sztuką cokolwiek przed nimi ukryć ‒ pisała Franceska Michalska. ‒ Najpierw przeszukiwali dokładnie dom i wszystkie inne zabudowania, nie pomijając najmniejszego kącika”12.
I tu stajemy bezradni wobec liczb, nie da się bowiem określić, ilu Polaków było wśród milionów ofiar; wiadomo natomiast, że ta zbrodnicza operacja kosztowała w sumie ponad 6 mln istnień, w tym na Ukrainie ok. 4 mln.
„Zaczął się prawdziwy głód. Taki głód, że go nikt nie widział ‒ wspominał najstraszliwsze lata Aleksander Bordziakowski z Poninki w rejonie Połonne. ‒ Ludzie padali jak od dżumy. Są takie wsie, że nikogo nie zostało. Ani psa nie zobaczysz, ani kota, ani wrony nawet… Psów pojedli, kotów pojedli. A kto może pozostał, to porzucił te wsie – i kto gdzie uciekać. […] Na cmentarzu kopali wspólny dół, jechała fura i zbierała te trupy, i zakopywali”13
Powszechny stał się kanibalizm.
„Zupełnie wiarygodny informator z Berdyczowa opowiada, że wieczorami odbywa się na peryferiach tego miasta […] polowanie na dzieci ‒ donosił raport sporządzony w Referacie „Wschód” Oddziału II Sztabu Głównego WP w czerwcu 1933 r. ‒ […] zdarzają się wypadki wykradania dzieci z domów. Odkopywane są resztki padłych koni, jak również zdarzają się wypadki zjadania przez rodziny nieboszczyków […], ludożerstwo stało się swego rodzaju nałogiem. […] śmiertelność doszła do tego stopnia, iż zdarzają się wsie całkowicie wymarłe lub też wsie – gdzie z 2[000]–3000 ludności pozostało zaledwie 300–400 osób”14.
Janina Całko z okolic Dołbysza relacjonowała w 2012 r.:
„U mojej ciotki […] zmarło z głodu dziesięcioro dzieci! W innych domach było podobnie. Niedaleko nas mieszkał dobry gospodarz Weselski, mający dwanaścioro dzieci. Dziesięcioro z nich zmarło. Żona tego gospodarza […] zaczęła gotować zmarłe dzieci, żeby ocalić od głodowej śmierci siebie, męża i dwójkę pozostałych dzieci”15.
Wywieźć na zatracenie
„Na stacji kolejowej Szepetówka informator widział pociąg składający się z wagonów towarowych, w których znajdowała się ludność cywilna ze sprzętem domowym”16
‒ brzmiały pierwsze słowa meldunku Ekspozytury Oddziału II Sztabu Głównego WP we Lwowie z marca 1935 r. Pociąg ten przybył do ówczesnego obwodu kamieniecko-podolskiego ze Sławuty, położonej blisko granicy z II RP, i został skierowany w głąb ZSRS. Liczył siedemdziesiąt wagonów.
Zsyłki Polaków, głównie z sowieckiej Ukrainy i w mniejszym zakresie z Białorusi, rozpoczęły się już w marcu 1930 r. ‒ kilka lat przed rozwiązaniem Marchlewszczyzny. W maju tego samego roku w śledztwie przeciwko mieszkańcom autonomii policja polityczna wykorzystała pierwszy raz zarzut przynależności do Polskiej Organizacji Wojskowej ‒ zarzut, który miał odegrać fundamentalną rolę w rozprawie z całą polską mniejszością w okresie Wielkiego Terroru lat 1937‒1938.
Ilu Polaków dotknęły represje czasu kolektywizacji? Oszacować tej liczby nie sposób. Tylko do końca 1930 r. deportowano w całych Sowietach ok. 550 tys. ludzi, głównie rodzin „kułaków”, a 220 tys. przesiedlono w granicach rejonów; do 1931 r. represjom poddano co najmniej milion osób, a do września 1931 r. ofiarami prześladowań padło ok. 1,2 mln „kułaków”, w tym 787 tys. deportowanych.
Pociągi z większymi i mniejszymi transportami wiozły ludzi na wschód i północ ZSRS do końca kolektywizacji, który w europejskiej części ZSRS nastąpił w 1934 r.
„Jesienią 1933 r. ojca […] wysłali do Karelii. W ślad za ojcem wysłali całą naszą rodzinę ‒ wspominał Włodzimierz Bystrycki z Nowogrodu Wołyńskiego. ‒ Ojciec zginął na Białomor-kanale [Kanale Białomorskim] w 1938 r. W 1933 r. przywieźli nas do M[i]edw[i]eż[je]gorska transportem, może ze 100 wagonów bydlęcych […], w większości ubranych po letniemu. […] Kiedy wyprowadzili ludzi z wagonów na straszny mróz, to małe dzieci zamarzały na rękach matek […]. Brzegi Białomor-kanału usiane są mogiłami”17.
Nie skończyły się jeszcze na dobre represje „antykułackie”, a już w latach 1935‒1936 rozpoczęły się masowe wywózki z Kresów Dalekich związane z likwidacją Marchlewszczyzny i „oczyszczaniem pasa przygranicznego z elementu kontrrewolucyjnego”. Dwie największe ‒ do Kazachstanu w 1936 r. ‒ objęły ok. 100 tys. ludzi, w przytłaczającej większości Polaków. Podczas podróży w nieludzkich warunkach, która trwała 12 dni i nocy,
„dzieci i starcy umierali ‒ wspominał Stanisław Żywutski, wówczas ośmioletnie dziecko, „uprowadzony”, jak pisze o sobie, z rodziną z Szepetówki w maju 1936 r. ‒ Na stacjach sanitariusze […] wynosili zmarłych na noszach. Kto ich pochowa, nikt tego nie wiedział”18.
„Rycerz na białym koniu”
Na kazachskim stepie po horyzont ciągnęła się równina porośnięta pożółkłą, wyschniętą trawą. Tam przy wbitych w ziemię słupkach, których numery zastępowały nazwy nieistniejących jeszcze osad, wyładowywano polskie rodziny z pociągów.
„Wysadzili w szczerym polu, gdzie nic nie ma, spaliśmy pod gołym niebem cały tydzień i później rozłożyli nam namioty – jedną sztukę na 25 rodzin”
‒ pisał Polak nazwiskiem Bujar do krewnych w Greczanach19.
W tej jałowej krainie udręczeni i wygłodzeni przybysze musieli budować byt od podstaw.
„Stali mieszkańcy tłumaczyli: «Nikt was stąd nie zabierze; uciec stąd nie można. Musicie się przystosować»”20.
W relacjach ocalałych ludzi powtarzają się te same historie: pierwsze dni lub tygodnie spędzone z małymi dziećmi na gołej ziemi, głód i pragnienie, kopanie studni w skamieniałej glebie ‒ i cmentarzy dla zmarłych, których przybywało, mieszkanie w namiotach, a potem stawianie ziemianek, potajemne modlitwy, ukrywanie przemyconych książeczek do nabożeństwa i różańców, zwalające z nóg letnie upały i zabójcze zimy, podczas których mróz sięgał do minus 60 stopni Celsjusza. Pognano ich ‒ także nastolatków ‒ do pracy w kołchozach i dano tyle żywności, by mogli utrzymać się na nogach.
„W tak okrutny sposób została odebrana nam, Polakom, Ojczyzna ‒ mówiła Regina Kamińska, która pierwszy raz w życiu zobaczyła Polskę jako prawie osiemdziesięcioletnia kobieta. ‒ Kiedyś Ojczyzna musiała zostawić naszych dziadków i rodziców po tamtej stronie, odebrano im polskie obywatelstwo i wyrzucono nas na bezkresne stepy. Nasza wina polegała na tym, że byliśmy Polakami”21.
Jeszcze w pierwszych latach zesłania liczyli na pomoc zza Zbrucza:
„«Przecież tam wiedzą ‒ mówiliśmy ‒ ilu Polaków wywieziono z Ukrainy ‒ wspominała cytowana już Franceska Michalska, deportowana w 1936 r. jako dziecko. ‒ Przecież coś muszą dla nas zrobić, próbować pomóc…». Pamiętam nawet fragment ułożonego przez kogoś wiersza, w którym na kazachskie stepy przybywał rycerz na białym koniu, z czerwonym krzyżem, by wybawić nas z niedoli”22.
„Rozkazuję całkowitą likwidację”…
„W 1937 r. z naszej chaty […] zabrali ojca. Mama od razu pobiegła na wieś. Szybko się okazało, że tej nocy aresztowano w wiosce 10 mężczyzn, będących głowami rodzin. […] Tatę zawieźli do Kamieńca Podolskiego, gdzie poddali go brutalnemu śledztwu. Jak się później dowiedziałem, wyłamali mu palce, zrywali paznokcie. […] W końcu 1937 r., na pewno przed Nowym Rokiem, ojciec w Kamieńcu Podolskim został rozstrzelany… ‒ opowiadał Henryk Radziewski z Gródka Podolskiego. ‒ Z innych wiosek też aresztowano wiele osób. Zabierano przede wszystkim tych, którzy trzymali się blisko parafii, księdza, wykazywali niechęć do władzy sowieckiej, a przede wszystkim byli Polakami. Dla takich ludzi litości nie było”23.
Nikt nie wiedział, za co kogo aresztowano ani jaki los czeka zatrzymanych. Tylko jeden z enkawudzistów powiedział kobietom:
„Dziewczyny, jesteście wdowami, możecie powtórnie wychodzić za mąż”.
Kulminacja prześladowań żywiołu polskiego przypadła na okres Wielkiego Terroru 1937‒1938. Na mocy rozkazu szefa NKWD Nikołaja Jeżowa nr 00485 z 11 sierpnia 1937 r. w ramach operacji antypolskiej podczas osiemnastu miesięcy aresztowano ‒ według dostępnych źródeł sowieckich ‒ ponad 143 tys. osób, osądzono prawie 140 tys., a na śmierć skazano prawie 80 proc. z nich ‒ 111 091 osób. Niektórzy historycy szacują liczbę ofiar na 200 tys. Zdaniem Nikołaja Iwanowa, Polaków zabijano 36 razy częściej niż przedstawicieli innych mniejszości. Ginęli także podczas prowadzonej równolegle rozprawy z pozostałymi grupami etnicznymi oraz „kułakami”.
Planując ludobójstwo lat 1937‒1938, Stalin dążył do ostatecznego urzeczywistnienia koncepcji zuniformizowanego społeczeństwa i centralnie zarządzanego państwa. Służyć temu miała fizyczna likwidacja grup zagrażających temu celowi: chłopstwa i mniejszości narodowych. Raporty wywiadu wieszczące bliski zbrojny konflikt z Niemcami i Polską oraz wizja „kapitalistycznego okrążenia” zaważyły na decyzji o definitywnej rozprawie z wrogami ‒ armią „szpiegów, szkodników, dywersantów i zabójców” nasyłanych przez „imperialistów”.
Ani „operacji kułackiej” rozpoczętej rozkazem 00447 z 30 lipca 1937 r., ani kilkunastu wielkich operacji narodowościowych ‒ także najbardziej krwawej antypolskiej ‒ niepodobna wytłumaczyć szaleństwem satrapy. Kierował się zbrodniczą logiką, a przygotowania i przebieg terroru kontrolował osobiście. W dokumencie z 11 sierpnia 1937 r. Jeżow pisał:
„Rozkazuję […] rozpocząć 20 sierpnia 1937 r. szeroko zakrojoną operację, mającą na celu całkowitą likwidację lokalnych organizacji POW [Polskiej Organizacji Wojskowej] i przede wszystkim ich dywersyjno-szpiegowskich i powstańczych kadr w przemyśle, transporcie, sowchozach i kołchozach. Całą operację należy zakończyć w ciągu trzech miesięcy, tj. do 20 listopada 1937 r.”24.
Kreując zagrożenie przez wymyśloną na Łubiance POW, bolszewicy nadawali swojej motywacji cechy prawdopodobieństwa ‒ Polska Organizacja Wojskowa, założona przez Józefa Piłsudskiego w 1914 r., działała istotnie do końca 1918 r., a jej struktury były aktywne na Wschodzie do roku 1921. Wymienione w rozkazie kategorie ofiar obejmowały w zasadzie całą ludność polską, bo i „działaczy POW”, i jeńców wojennych z Wojska Polskiego, i emigrantów z Polski, czyli komunistów, i wreszcie najbardziej pojemną grupę:
„lokalnego antysowieckiego elementu nacjonalistycznego z polskich rejonów [narodowych]” 25.
Pozwalało to aresztować każdego Polaka.
Zatrzymanych dzielono na dwie kategorie: pierwszą – przeznaczoną do rozstrzelania, i drugą – kierowaną do więzień i łagrów. Wyznaczony pierwotnie termin zakończenia operacji antypolskiej był ‒ podobnie jak pozostałych operacji narodowościowych ‒ kilkakrotnie przedłużany, bo wymordowanie ogromnej liczby ludzi w tak krótkim czasie okazało się niemożliwe. Wywlekanych dniem i nocą z domów do pobliskich placówek NKWD torturowano, wielu przyznawało się więc do „winy”. O wyroku decydowały „dwójki” złożone z enkawudzistów i prokuratorów.
Dla przyspieszenia ludobójstwa wprowadzono tzw. system albumowy: zebrane opisy spraw z proponowanym wymiarem kary zszywano, „albumy” zaś słano do zatwierdzenia przez centralną moskiewską „dwójkę”: Jeżowa i prokuratora generalnego ZSRS Andrieja Wyszynskiego. Ponieważ ci nie mogli nadążyć, akceptowali wyroki bez czytania lub przekazywali je niższym urzędnikom. Spiętrzenie spraw spowodowało, że do Moskwy docierały listy osób już rozstrzelanych. Aby rozładować zator, wiosną 1938 r. powołano „trójki”, które miały przyspieszyć procedurę mordowania.
Rozpętało się piekło
„Te mroczne lata dobrze sobie zapamiętałem na całe moje życie. W moim domu, w domu moich rodziców, w tych latach było trwożnie. Panowała atmosfera strachu i głuchej, smutnej ciszy ‒ wspominał lata operacji antypolskiej cytowany już Mieczysław Łoziński. ‒ Szczególnie niespokojne były noce. Najmniejszy nawet szmer stawiał całą rodzinę na nogi” 26.
Każdy pretekst był dobry, by posłać Polaka pod ścianę: krewni w II RP, pamiątki rodzinne, medaliki, różańce, modlitewniki, polskie książki.
„Być Polakiem w ZSRS w 1938 r. to to samo, co być Żydem w III Rzeszy”27
‒ podsumowała Helena Trybel, świadek ludobójstwa i matka byłego premiera Ukrainy Jurija Jechanurowa. Aresztowani znikali, a zrozpaczone rodziny nie mogły dowiedzieć się niczego ani o zarzutach, ani o dalszych losach bliskich.
„W 1937 r. […] sowieckie organa bezpieczeństwa zaczęły szukać polskich szpiegów i dywersantów należących do POW ‒ wspominała Helena Sidorska z Połonnego w Ukraińskiej SRS. ‒ Akcja ta pochłonęła około 30 proc. mężczyzn żyjących na Połońszczyźnie. Po aresztowaniu zabierano ich do więzienia w Szepietówce, gdzie wszelki ślad się po nich urywał. Najprawdopodobniej spoczywają gdzieś w okolicznych lasach”28.
Starsi mieszkańcy Białorusi opowiadali:
„Każdego dnia trwał rozstrzał, ciężarówki sunęły niemal nieprzerwanie, a droga w głąb lasu [w Kuropatach] przypominała wygładzony asfalt… Cała wioska [Cna] żyła w strachu. Wystrzały nie pozwalały zasnąć, słychać było jęki, płacz i przekleństwa”29.
Egzekucje odbywały się przeważnie w piwnicach siedzib NKWD ‒ często odgłosy wystrzałów były zagłuszane przez pracujące silniki ciężarówek. Oprawcy układali ciała warstwami w dołach na poligonach, w parkach, lasach, odebranych kościołach.
„Represje z 1937 r. pamiętam doskonale, mimo że miałem wtedy tylko 8 lat ‒ mówił Jan Kozicki z Wichrówki na sowieckiej Ukrainie. ‒ Ich konsekwencje ciągnęły się bardzo długo za naszą rodziną. Na całą wieś padł strach. […] Jak ktoś na kogoś złożył donos, to tak jakby tego, na kogo doniesiono, już nie było”30.
Terror ogarnął także diasporę w Leningradzie (głównie inteligencką), gdzie z blisko pięćdziesięciotysięcznej grupy Polaków zostało rozstrzelanych 89 proc. Irena Borodziula zapamiętała ojca takiego, jakim go widziała
„po raz ostatni: cały w bieli, w rękach brązowa walizeczka ze srebrnym monogramem… Mama nie zdążyła podać chleba ‒ wyprowadzono”31.
Dostał „10 lat izolacji bez prawa korespondencji” ‒ dowiedziała się jego żona. Było to często używane przez NKWD kłamstwo, za którym krył się wyrok śmierci. Rozstrzeliwano w Moskwie i innych miastach Rosyjskiej Federacyjnej SRS, ścigano Polaków nawet na Kaukazie i Syberii.
Policja polityczna zdziesiątkowała wsie zakładane w tajdze przez chłopskich osadników z Królestwa Polskiego.
„Jak wspomnę ten dzień 1938 roku, to nadal czuję na grzbiecie chłód […] – opowiadała o akcji ostatecznej eksterminacji białostockich mężczyzn Agata Czyblis, siedemnastoletnia wówczas mieszkanka syberyjskiego Białegostoku w obwodzie tomskim. ‒ Przez całą noc przyprowadzano mężczyzn. Wśród nich także moich wujków – wszystkich trzech braci Mazików, wśród nich syna Hipolita, Józefa, który omal nie płakał. […] W domu dowiedziałam się, że mojego wuja Michała Mazika przyszli zabrać, choć on chory leżał na półce koło pieca. Mimo to podnieśli go i chcieli już z nim z chaty wychodzić, kiedy upadł koło furtki i zaczął umierać. Wtedy go zostawili. […] Kiedy rozjaśniło się na dworze, taki skowyt słychać było w całej wsi, że zrobiło się straszno”32.
Rozkaz Jeżowa nr 00486 z 15 sierpnia 1937 r. wprowadził nową kategorię represjonowanych ‒ „członków rodzin zdrajcy ojczyzny” (ros.: CzSIR). Żony skazywano na lata łagrów ‒ bo jakoby albo same „brały udział w kontrrewolucyjnej działalności skazanych”, albo ich ukrywały, albo:
„wiedziały o kontrrewolucyjnej działalności skazanego, a jednak nie poinformowały o tym odpowiednich organów władzy”33.
Przez owiany ponurą sławą Akmoliński Łagier Żon Zdrajców Ojczyzny w Kazachstanie, nazywany powszechnie AŁŻIR, przeszło 18 tys. kobiet.
Karmiące matki trafiały do obozów z dziećmi, które im później odbierano i dołączano do tych w wieku do trzech lat, umieszczanych w żłobkach. Starsze kierowano do sierocińców w odległych republikach. Rodzeństwa były celowo rozdzielane. Gdy w domach dziecka zabrakło miejsc, powstała sieć placówek zarządzanych przez NKWD.
Gdzie nie ma grobów?
NKWD przeprowadziło operację antypolską w głębokiej tajemnicy ‒ było to możliwe tylko w realiach sowieckich. Terror utrzymywał się ze zmiennym nasileniem od dwóch dekad, więc mieszkańcy siłą rzeczy przywykli do życia w ciągłym zagrożeniu. Ani rodziny, ani skazani nie znali zarzutów, od wyroków nie było odwołania, egzekucje odbywały się natychmiast, a ciała zakopywano po kryjomu w dołach śmierci. Kraj tonął we krwi, a Zachód ekscytował się wielkimi procesami pokazowymi bolszewików, którym nadawano rozgłos, by odwrócić uwagę od trwającej w tym czasie rzezi setek tysięcy ofiar bez nazwisk i twarzy.
Po 1989 r. Rzeczpospolita nie upomniała się o polskie ofiary bolszewizmu ani o ich potomków ‒ w przeciwieństwie do RFN, która już w latach osiemdziesiątych XX w. otworzyła drzwi przed rodakami znad Wołgi deportowanymi w głąb ZSRS po wybuchu wojny niemiecko-sowieckiej w 1941 r. i dała im oraz ich spadkobiercom prawo osiedlenia w Zachodnich, a później zjednoczonych Niemczech.
Gdzie ‒ od Polesia po Syberię, od Morza Białego po Kaukaz ‒ szukać grobów zamęczonych niewolniczą pracą, rozstrzelanych, zmarłych od chorób? Kości Polaków wrzucanych w pośpiechu do jam śmierci wraz z innymi ofiarami bolszewickiego ludobójstwa?
Pokolenia przechowały pamięć o Bykowni, Winnicy ‒ „podolskim Katyniu”, Płoskirowie, Połonnem, Dołbyszu, Żytomierzu, Kamieńcu Podolskim, Kuropatach, Orszy ‒ miejscach ukrycia zwłok w dawnych Ukraińskiej i Białoruskiej SRS. Polski Petersburg spoczywa na nieodległym od miasta uroczysku Lewaszowo, łagiernicy znad Kanału Białomorskiego – w ostępach karelskiego Sandarmochu i Krasnego Boru, ciała chłopów z syberyjskich wiosek odsłonił Ob w Kołpaszewie, deportowani leżą wzdłuż tras transportów, wśród kazachskich stepów i syberyjskiej tajgi. O wielu cmentarzyskach rozsianych po bezkresach zbrodniczej utopii nie usłyszymy nigdy.
Tekst pochodzi z numeru 3/2021 „Biuletynu IPN”
1 „Nas, Polaków, nie ma kto bronić…”. Represje wobec Polaków w Związku Sowieckim w latach 1935‒1938 w materiałach MSZ i wywiadu wojskowego Drugiej Rzeczypospolitej, oprac. R. Kuśnierz, Łomianki 2018, s. 138, 142.
2 Ibidem, s. 120.
3 H. Głębocki, P. Naleźniak, A. Zechenter, „Operacja polska” NKWD 1937‒1938. Losy Polaków w Rosji bolszewickiej i w ZSRS do 1939 roku. Materiały dla ucznia, Kraków-Warszawa 2017, s. 7.
4 M. Iwanow, Ilu Polaków było w Związku Sowieckim przed wojną, „Magazyn Polski” 2012, nr 7, s. 20, https://kresy24.pl/wp-content/uploads/2012/10/Magazyn-Polski-7-2012.pdf [dostęp: 1 II 2021 r.].
5 „Sierp”, 14 VI 1925 r., s. 4.
6 M. Iwanow, Pierwszy naród ukarany: Polacy w Związku Radzieckim w latach 1921–1939, Warszawa 1991, s. 178–179.
7 „Sierp”, 8 III 1925 r., s. 4.
8 F. Michalska, Cała radość życia. Na Wołyniu, w Kazachstanie, w Polsce, Warszawa 2007, s. 24.
9 M. Łoziński, Polonia nieznana, Kłodawa 2002, s. 27.
10 Ibidem, s. 30.
11 Z. Pawłowska, Wspomnienia zza Buga 1921–1945, https://tadeuszczernik.files.wordpress. com/2012/04/wspomnienia-zza-buga.pdf [dostęp: 1 II 2021 r.].
12 F. Michalska, Cała radość życia…, s. 26‒27.
13 Głód i represje wobec ludności polskiej na Ukrainie 1932–1947. Relacje, red. R. Dzwonkowski SAC, Lublin 2004, s. 52.
14 Wielki Głód na Ukrainie 1932–1933, red. J. Bednarek i in., Warszawa ‒ Kijów 2008 (seria „Polska i Ukraina w latach trzydziestych‒czterdziestych”, t. 7), s. 559.
15 Dzieci operacji polskiej mówią, oprac. T. Sommer, Warszawa 2013, s. 127–128.
16 „Nas, Polaków, nie ma kto bronić…”…, s. 65.
17 H. Stroński, Represje stalinizmu wobec ludności polskiej na Ukrainie w latach 1929–1939, Warszawa 1998, s. 176–177.
18 S. Żywutski, Deportacja ’36. Wspomnienia Polaka uprowadzonego z Podola przez bolszewików, Łomianki 2017, s. 21.
19 Wielki Terror. Operacja polska 1937–1938, red. J. Bednarek i in., Warszawa – Kijów 2010 (seria „Polska i Ukraina w latach trzydziestych–czterdziestych”, t. 8, cz. 1), s. 237‒238.
20 F. Michalska, Cała radość życia…, s. 48.
21 P. Hlebowicz, N. Rykowska, A. Ślusarek, Wołanie ze stepów. 80. rocznica deportacji Polaków z Ukrainy sowieckiej na stepy Kazachstanu, Warszawa 2016, s. 59.
22 F. Michalska, Cała radość życia…, s. 46‒47.
23 Dzieci operacji polskiej mówią…, s. 117–118.
24 Wielki Terror. Operacja polska 1937–1938…, s. 259.
25 Ibidem, s. 259–261.
26 M. Łoziński, Operacja polska. Stalinowska zbrodnia na Polakach w latach 1937‒1938, Kłodawa 2008, s. 107.
27 M. Iwanow, Matka premiera. O Polakach w Dowbyszu, "Biuletyn IPN" 2009, nr 1-2, s. 37.
28 Dzieci operacji polskiej mówią…, s. 104.
29 Z.J. Winnicki, Szkice kojdanowskie. Kojdanowsko-Polski Region Narodowościowy w BSRR. Uwagi o genezie oraz o przesłankach funkcjonowania. Stan badań problematyki, Wrocław 2005, s. 128.
30 Dzieci operacji polskiej mówią…, s. 87.
31 Polacy w Sankt Petersburgu, oprac. T. Konopielko, Lublin, b.d.w., s. 59.
32 W. Haniewicz, Tragedia syberyjskiego Białegostoku, Pelplin 2008, s. 66‒67.
33 Rozstrzelać Polaków…, s. 126.