Władze administracyjne wahały się pomiędzy rozmaitymi rozwiązaniami; właściwie dopiero w marcu 1941 r. rozpoczęła się akcja wpisów na folkslistę, w mniej czy bardziej udany sposób usiłująca usystematyzować strukturę etniczną miejscowej ludności.
Najpierw była „palcówka”
Wcześniejsze tego typu przedsięwzięcie z grudnia 1939 r., czyli akcja Einwohnererfassung (przez miejscowych swojsko zwana „palcówką”, od odcisku kciuka, składanego na stosownym formularzu) zakończyło się całkowitą klapą; na dawnym „pruskim” Śląsku znakomita większość indagowanych zadeklarowała narodowość niemiecką, co, jak trzeźwo zauważyli poniektórzy niemieccy urzędnicy, stanowiło nieraz dokładne odwrócenie preferencji z plebiscytu 1921 r.
Akcja Einwohnererfassung (przez miejscowych swojsko zwana „palcówką”, od odcisku kciuka, składanego na stosownym formularzu) zakończyła się całkowitą klapą; na dawnym „pruskim” Śląsku znakomita większość indagowanych zadeklarowała narodowość niemiecką, co, jak trzeźwo zauważyli poniektórzy niemieccy urzędnicy, stanowiło nieraz dokładne odwrócenie preferencji z plebiscytu 1921 r.
Innymi jednak drogami podążała logika, jaką kierowały się czynniki wojskowe, odczuwające widać instynktowny wstręt do żywionych przez cywilów rozterek.
Otóż placówki Wehrmachtu już w początkach 1940 r. rozpoczęły najpierw rejestrowanie, potem zaś wcielanie osób w wieku poborowym w szeregi niemieckiej armii, kompletnie nie pytając o ich prawno-narodowościowy status i traktując wszystkich jak rodowitych Niemców, na równi z mieszkańcami Westfalii, Bawarii czy Prus. Było to oczywiście niedopuszczalne z punktu widzenia prawa międzynarodowego, co jednak Wehrmacht zlekceważył zupełnie. Przy tym jednak niezgodne było to również z działaniami władz cywilnych (czy lepiej – cywilno-partyjnych), a to już prowadzić mogło do wielu zgrzytów.
Konsekwencje DVL, czyli Deutsche Volksliste
I rzeczywiście – po rozpoczęciu akcji folkslisty dochodzić zaczęło do całego szeregu absurdów, kiedy to wywodzący się z dawnego polskiego Górnego Śląska mężczyźni, służący już jakiś czas na frontach, awansowani i nierzadko odznaczani, nagle – decyzją partyjno-administracyjnych placówek – uznawani byli za Polaków, dla których brak było miejsca w niemieckiej „wspólnocie narodowej”, a już zwłaszcza w stanowiącej jej widomą i dumną emanację armii. Zresztą, w takiej sytuacji im samym oraz ich pozostałym w rodzinnych pieleszach krewnym groziła konfiskata majątku i deportacja do Generalnego Gubernatorstwa. Podobne sprawy wywoływały, co ciekawe, wręcz nieodmiennie energiczną reakcję czynników wojskowych, traktujących działania placówek cywilnych jako rodzaj wyrafinowanego sabotażu.
Przypadki rodziny Siwy
Jednym z takich przypadków – i to wyjątkowo jaskrawych – były losy mieszkańca położonego w ówczesnym powiecie pszczyńskim Mikołowa, nazwiskiem Władysław Siwy.
Placówki Wehrmachtu już w początkach 1940 r. rozpoczęły najpierw rejestrowanie, potem zaś wcielanie osób w wieku poborowym w szeregi niemieckiej armii, kompletnie nie pytając o ich prawno-narodowościowy status i traktując wszystkich jak rodowitych Niemców, na równi z mieszkańcami Westfalii, Bawarii czy Prus.
Jego ojciec Franciszek, niegdysiejszy działacz Polskiej Organizacji Wojskowej Górnego Śląska i powstaniec śląski, następnie funkcjonariusz Policji Województwa Śląskiego, został w styczniu 1940 r. skazany na sześć miesięcy więzienia za uprawianie „wrogiej narodowi propagandy”, potem zaś osadzony w obozie koncentracyjnym Auschwitz. Jednocześnie pozostałej w Mikołowie żonie, decyzją tutejszego wiceburmistrza i zaciekłego nazisty Hansa Müllera, odebrano będący dla niej istotnym elementem utrzymania ogród działkowy (nadmienić trzeba, że pierwszy w mieście zespół ogrodów działkowych założony został właśnie wybitnym staraniem Franciszka Siwego). Tymczasem ich syn Władysław, zresztą do wybuchu wojny aktywny członek harcerstwa, od czerwca 1941 r. służył w Wehrmachcie, walcząc na froncie wschodnim. Doczekał się, o ironio, nawet pochwał za męstwo oraz awansu na gefrajtra, czyli mniej więcej starszego szeregowego. Wdrożone zostało już, oczywiście, postępowanie w sprawie folkslisty dla całej rodziny, dalekie było ono jednak od zakończenia; przypuszczać można było zresztą, że przeszłość seniora rodu fatalnie zaciąży nad ewentualnym werdyktem.
Dowódca w obronie rodziny żołnierza
W związku z tym jednak w lutym 1942 r. dowódca batalionu w którym służył Siwy, niejaki major Valentin zapytywał mikołowski magistrat o opiekę roztoczoną nad rodziną swego żołnierza, a nawet możliwość zwolnienia Franciszka Siwego z obozu. W sierpniu 1942 r. major wystosował z kolei pismo do okręgowego kierownictwa (Gauleitung) NSDAP w Katowicach, w którym dawał wyraz swemu rozgoryczeniu zarówno przypadkiem Siwego, jak i wszystkimi mu podobnymi; musiało ich być zatem w tej jednostce więcej.
„Nie uważam za słuszne” – pisał Valentin – by żołnierzom narażającym swoje życie dla Niemiec i dumnie noszącym niemiecki mundur przysparzać niepotrzebnych trosk, a ich rodzinom, które poprzez służbę wojskową swych aktualnych żywicieli gotowe są dowieść swego przywiązania do niemieckości, zarzucać antypaństwową postawę.”
DVL 4 – Renegaten, czyli Rückgedeutschte
Tymczasem w Pszczynie zapadła decyzja o wpisaniu rodziny Siwych do najniższej, IV grupy folkslisty; nadawano ją osobom uznanym za spolonizowane i „politycznie niepewne”, nie szły też za nią jakiekolwiek prawa obywatelskie.
Po rozpoczęciu akcji folkslisty dochodzić zaczęło do całego szeregu absurdów, kiedy to wywodzący się z dawnego polskiego Górnego Śląska mężczyźni, służący już jakiś czas na frontach, awansowani i nierzadko odznaczani, nagle – decyzją partyjno-administracyjnych placówek – uznawani byli za Polaków, dla których brak było miejsca w niemieckiej „wspólnocie narodowej”, a już zwłaszcza w stanowiącej jej widomą i dumną emanację armii.
Automatycznie oznaczać musiało to zwolnienie Władysława ze służby wojskowej. Również i tu mjr Valentin nie dał za wygraną.
„Dla batalionu” – pisał pod koniec września 1942 r., dowiedziawszy się o decyzji pszczyńskich urzędników – jest niezrozumiałe, jakim prawem zasłużony i z racji wyjątkowego męstwa awansowany żołnierz zakwalifikowany został do IV grupy folkslisty, tym samym zaś uznany za wyjątkowo niepewnego politycznie.”
Placówki wojskowe co rusz dopominały się o przyśpieszenie postępowania odwoławczego Siwych; problemem było to, że stosowna instytucja zawalona była wręcz podobnymi sprawami. Zatem dopiero w lutym 1944 r. zadecydowano, że sam Franciszek Siwy zakwalifikowany zostanie do IV grupy DVL, zaś jego żona i dzieci (w tym również Władysław) – do grupy III, dzięki czemu zyskiwali oni prawo do ograniczonego niemieckiego obywatelstwa, nadanego warunkowo na 10 lat z możliwością odwołania.
***
Można się jednak spodziewać, że i podobnie przewlekłe procedury, i sam przebieg wojny sprawiły, iż gefrajter Siwy stracił zarówno cierpliwość do Wehrmachtu, jak i chęć odnalezienia się w „niemieckiej wspólnocie narodowej”. Najpewniej już po tej dacie zdezerterował, przechodząc na stronę czerwonoarmistów. Co ciekawe, nie podzielił zwyczajnego losu niemieckich jeńców na wschodnim froncie, przeciwnie – przez sowieckich instruktorów przeszkolony został do działań dywersyjnych, następnie zaś drogą lotniczą przerzucony do kraju, gdzie w okolicach Radomska dołączył do działającej tam 3. Brygady Armii Ludowej im. Józefa Bema. W dniach 12-13 września 1944 r. brygada stoczyła pod wsią Ewina bitwę z przeważającymi siłami niemieckimi, pragnąc się wyrwać z okrążenia; ranny podczas walki Władysław Siwy dostał się w ręce Niemców i już nazajutrz, 14 września został rozstrzelany. Nie wiadomo, czy rozpoznano w nim dezertera z Wehrmachtu; zresztą, nawet jeśli tak, historia ta nie zakończyłaby się dla niego inaczej.