Według oficjalnych danych wypędzenia Polaków z ziem wschodnich Rzeczypospolitej w latach 1944‒1946 objęły ok. 1,2 mln osób1. W rzeczywistości Kresy Wschodnie opuściło ok. 2 mln Polaków i był to największy transfer przesiedleńczy w dziejach naszej Ojczyzny2.
Uładzeni Sami swoi
Znanym polskim filmem fabularnym, który opowiada o trudnym procesie adaptacji ekspatriantów na Ziemiach Zachodnich, jest komedia Sami swoi, ukazująca losy dwóch skonfliktowanych ze sobą rodzin: Pawlaków i Karguli. Udana pod wieloma względami produkcja nie odbiega generalnie od prawdy, ale zawiera też sporą dozę przemilczeń. Prawdziwe są słowa Kazimierza Pawlaka o kilku tygodniach nieregularnej podróży; jego troska o to, aby dowieźć krowę bezpiecznie do celu; obawy ekspatriantów przed oddaleniem się od pociągów w czasie postojów, bo bywało, że odjeżdżały bez zapowiedzi; obraz opustoszałego miasteczka na Ziemiach Zachodnich z niemieckimi napisami na budynkach; osiedlanie się byłych Kresowian obok siebie; zakłopotanie, a nawet niezadowolenie z powodu wyższego poziomu cywilizacyjnego nowych domów i gospodarstw; pomoc z UNRRA; napływ przybyszów z Polski centralnej; niemieccy duchowni3, niemieckie cmentarze, a także spowiedź w tym języku; używanie bimbru jako waluty; brak poczucia bezpieczeństwa: zaminowane pola, dywersyjna działalność Werwolfu, powojenny szaber; oraz postępująca stopniowo adaptacja przesiedleńców.
Film nie pokazuje jednak ‒ z oczywistych względów ‒ dlaczego w ogóle doszło do wspomnianego exodusu: że, prócz aneksji Kresów Wschodnich przez ZSRS, wymusił go także sowiecki terror4, potęgowany dodatkowo przez wciąż aktualne zagrożenie ze strony nacjonalistów ukraińskich5. Nie zobaczymy również kilkunastu lub nawet kilkudziesięciu ludzi stłoczonych w jednym wagonie ani opłacania się raz po raz kolejarzom6, aby transport mógł jechać dalej, ponieważ burzyłoby to założony z góry pozytywny obraz „repatriacji”. Rodzina Pawlaków podróżuje na zachód osobnym wagonem, podczas gdy w rzeczywistości połowę z nich przydzielano jedynie profesorom uczelni wyższych. Przyjaznych stosunków polsko-sowieckich nie psują gwałty, wymuszenia i grabieże dokonywane przez żołnierzy Armii Czerwonej, a sprawcami tych ostatnich są wyłącznie szabrownicy. Nie wspomniano też słowem o wspólnej, trudnej egzystencji Polaków i Niemców pod jednym dachem i transferze tych ostatnich za Odrę. Osadzeni na poniemieckich gospodarstwach ekspatrianci dość szybko zaczynają się czuć jak na swoim, podczas gdy w rzeczywistości poczucie tymczasowości towarzyszyło niektórym z nich do końca życia.
„Repatriacja” miała się dokonywać równolegle, co oznaczało, że przesiedleńcy z Wileńszczyzny, Nowogródczyzny i Polesia powinni byli zasiedlić Warmię, Mazury i Pomorze, a ci z Wołynia i Małopolski Wschodniej ‒ Górny i Dolny Śląsk. Mieszkańcy Lwowa mieli się znaleźć w Bytomiu, Gliwicach, Opolu i we Wrocławiu, a z Wilna – w Olsztynie, Gdańsku i Szczecinie. Władze wiedziały o antysowieckim nastawieniu mieszkańców Kresów, zwłaszcza inteligencji, dlatego skutecznie rozproszyły środowiska uczelniane po różnych miastach. Inaczej było w przypadku wiosek, które niejednokrotnie przesiedlały się na Ziemie Zachodnie i Północne w całości. Ekspatriantom nie było znane miejsce skierowania transportu, a o tym, gdzie się zatrzymywali i wyładowywali swój dobytek, decydował często czysty przypadek, np. dłuższy postój czy niespodziewane spotkanie znajomych lub przyjaciół. Wielu decydowało się zresztą później na zamieszkanie gdzie indziej, a ci, którzy najbardziej liczyli na rychły powrót na Kresy, osiedlali się na stałe w Polsce centralnej7.
Życie na walizkach
Podstawę prawną wysiedleń stanowiły tzw. umowy republikańskie zawarte przez marionetkowy Polski Komitet Wyzwolenia Narodowego8 z rządami sowieckich republik: Litewskiej, Białoruskiej i Ukraińskiej. Z punktu widzenia prawa międzynarodowego były one nieważne, co przy oczywistej już sowieckiej dominacji w tej części Europy nie miało większego znaczenia. Dlatego zresztą „repatriacja” rozpoczęła się już w grudniu 1944 r., gdy trwała jeszcze II wojna światowa, a w rękach Niemców znajdowały się nie tylko przyszłe tzw. Ziemie Odzyskane, lecz także Kraków i Warszawa9. Związkowi Sowieckiemu zależało jednak na szybkim „odpolszczeniu” Wilna i Lwowa, by przesądzić na własną korzyść wynik ewentualnego plebiscytu na spornych ziemiach. Priorytety wojenne sprawiły, że z powodu obciążenia linii kolejowych podróż na zachód była nieproporcjonalnie długa w stosunku do odległości, a pomoc, którą mogły zapewnić przesiedleńcom organa Państwowego Urzędu Repatriacyjnego ‒ niewystarczająca. Niektóre punkty etapowe PUR-u mieściły się w zrujnowanych budynkach, zupełnie do tego nieprzystosowanych, albo wręcz pod gołym niebem10. W wielu z nich brakowało łaźni, dezynfektorów, leków i środków opatrunkowych, co sprzyjało szerzeniu się epidemii i chorób. Samowola i zbrodnie popełniane przez rabusiów i żołnierzy Armii Czerwonej11 pogłębiały rozgoryczenie i frustrację ekspatriantów. Niektórzy z nich próbowali nawet wracać na Kresy.
Akcja przesiedleńcza trwała już od ośmiu miesięcy, a jeszcze nikt nie wiedział, gdzie będzie przebiegała przyszła granica między Polską a Niemcami12. Niepewność towarzyszącą przesiedleńcom z tego powodu znakomicie oddaje pytanie, jakie filmowy Witold Pawlak skierował do swego ojca: „Oj Tatko, gdzie my trafili? A może to już nie jest Polska?”. Lęk przed powrotem Niemców powodował, że wielu ekspatriantów spędzało życie na walizkach, a niektórzy decydowali się nawet na porzucenie domów i gospodarstw. Kwestię granicy polsko-niemieckiej uregulowały dopiero częściowo postanowienia konferencji poczdamskiej. Ziemie Zachodnie i Północne przekazano jednak Polsce tylko w administrację, odkładając ostateczne rozstrzygnięcia do czasu konferencji pokojowej, a jednocześnie zobowiązując władze w Warszawie do humanitarnego wysiedlenia ludności niemieckiej13.
„Wszystko należało do wszystkich”
W ogólnym bilansie poniemieckie miasta i wsie przejęte przez Rzeczpospolitą reprezentowały wyższy poziom wyposażenia technicznego niż te pozostawione na Kresach Wschodnich. Wiele z nich zostało jednak w końcowym etapie wojny w znacznym stopniu zniszczonych14, co było efektem nie tylko ciężkich walk, lecz i celowych niemieckich wyburzeń, a potem sowieckich podpaleń15. Znalezienie w nich lokum nadającego się do zamieszkania stanowiło niejednokrotnie poważne wyzwanie. Pochodzący z Wileńszczyzny Józef Woźniak, który znalazł się w zburzonym Barczewie, wspominał:
„Pierwsze wrażenie było bardzo przygnębiające. Wszędzie gruzy, brak światła i wody, płoty połamane, szyby w oknach powybijane, klamki powyrywane, dachówki na dachach pobite i wszędzie, wszędzie dookoła chwasty. […]. Miasteczko wymarłe, jak po jakiejś chorobie zakaźnej. Ile trudu i wysiłku trzeba będzie włożyć, aby przywrócić je życiu” 16.
Inaczej było w niezniszczonej części Legnicy, gdzie możliwości wyboru wręcz onieśmielały. Jan Kurdwanowski wspominał:
„Miasto stało otworem. Można było wziąć w posiadanie mieszkanie, willę, kamienicę… Po lekarzu, po bankierze, po generale. Można było dom podpalić. […]. Nie było żadnej władzy. Nie obowiązywało żadne prawo poza moralnym. Nie było własności prywatnej zatruwającej stosunki między ludźmi. Wszystko należało do wszystkich i do nikogo. Można było brać w posiadanie, nie odbierając innemu. Można było niszczyć, nie niszcząc cudzego. […] To bogactwo, którego można było brać, ile się chciało […] wielu ludziom odbierało rozum. […] większość pionierów, oszołomiona i oślepiona nieograniczonymi możliwościami, nie potrafiła znaleźć sobie miejsca zamieszkania. […]. Ci «bezdomni» sypiali obok stołówki, a dniem chodzili zwykle po kilku, od willi do willi, nie mogąc podjąć decyzji. Temu nie odpowiadało, że weranda wychodziła na północ; fortepian był w nieodpowiednim kolorze; okna to za duże, to za małe; żyrandol nie przypadł do gustu; nie takie meble”17.
Konieczność adaptacji w nowym miejscu stanowiła dla większości Kresowian duże wyzwanie. Zanim dotarli na Ziemie Zachodnie, uprzedziły ich tysiące przybyszów z Polski centralnej. Nie brakowało wśród nich „niebieskich ptaków”, dla których był to swoisty Dziki Zachód. W ramach tzw. dzikiego osadnictwa zajmowali oni lepsze domy i gospodarstwa, nad czym nie bardzo były w stanie zapanować struktury PUR-u. Wiele terenów było pokrytych minami, rozkładającymi się trupami żołnierzy i padliną. W licznych domach mieszkali jeszcze Niemcy, którzy odnosili się do przybyszów z rezerwą i na różne sposoby próbowali ich zniechęcić do osiedlania się18. W dodatku, jak pisze ks. Andrzej Hanich:
„wszystko tu było inne – krajobraz, klimat, jakość gleby, zabudowania gospodarcze, wyposażenie mieszkań, nagrobki na cmentarzu, wystrój kościoła czy kapliczki, a nawet klimat nabożeństw i śpiew wiernych w kościele”.
Nic dziwnego, że duży odsetek osadników zachowywał się początkowo bardzo biernie:
„miotając się pomiędzy nadzieją na powrót a wypieranym ze świadomości przeświadczeniem, że rozstanie z ziemią rodzinną jest ostateczne” 19.
Propaganda wmawiała Kresowianom, że w nowej Polsce będzie się im żyć lepiej i dostatniej. Tymczasem nie zawsze udawało się zamienić ubogi wiejski dom na wschodzie na piękny na zachodzie. Poczucie krzywdy sprawiało, że wielu ludzi zatracało krytycyzm i wyolbrzymiało swój poprzedni stan posiadania. Michał Sobków wspominał:
„Jeśli ktoś miał pod domem gruszę, nazywał ją sadem, motykę zaliczano do maszyn rolniczych”20. Nawet jeżeli nowe lokum było dalekie od oczekiwań, umęczeni ludzie odczuwali ulgę, że nadszedł wreszcie kres tułaczki. Jeden z ekspatriantów wspominał:
„Dotarliśmy do Ludźmierzyc 6 stycznia 1946 r. Przyjechaliśmy do domu, gdzie wszystkie okna były powybijane. […]. Rozlokowaliśmy się w dużej kuchni. Prądu nie było. Ojciec jakoś zabezpieczył okna, rozpalił w piecu, przyniósł z szopy słomę, rozścielił na podłodze. To był nasz pierwszy od tak dawna luksusowy nocleg pod dachem. Jaka to była radość ‒ ciepło, mama ugotowała nam makaron” 21.
Trudne sąsiedztwo
W 1945 r. na Ziemiach Zachodnich i Północnych mieszkało jeszcze ok. 3,5 mln Niemców22. Wzajemne relacje między ekspatriantami a nimi układały się różnie. Polacy byli zmuszeni – w trosce o swój byt – do wypierania ich z domów, gospodarstw oraz majątków i wielu towarzyszył z tego powodu duży dyskomfort moralny. Niestety, nie brakowało również takich, którzy za swe cierpienia mścili się na Niemcach, traktowali ich jak niewolników i uważali to za najlepszą legitymację swej polskości. Michał Sobków wspominał:
„[…] nawet ci, którym Niemcy nie zrobili krzywdy podczas okupacji, patrzyli na nich jak na raroga. […]. Każdy uważał się za męczennika i bohatera, a zwyczajny, nawet najbardziej szlachetny Niemiec był dla nich draniem”23.
Znany jest przypadek starszej niemieckiej kobiety, która uniknęła wypędzenia, ale została przez nowych właścicieli wygoniona do przydomowej komórki i tam spędziła resztę życia24.
Wspólnota losu wypędzanych powodowała jednak niejednokrotnie, że pojawiały się odruchy solidarności. Granice niechęci najszybciej przełamywały dzieci i młodzież – tu rodziły się koleżeństwa, sympatie, a nawet miłość25. Również wielu dorosłych, mimo że było to ogólnie źle postrzegane, traktowało swych niemieckich sąsiadów po ludzku i dokarmiało ich w niedostatku. Mieszkanie w jednym domu zmuszało do wspólnego gospodarowania, z kolei niejedna fabryka starała się wyreklamować od wysiedleń niemieckich specjalistów. Sporadycznie między Polakami i Niemcami zawiązywały się nawet małżeństwa26. Obraz nie byłby jednak pełny, gdybyśmy nie wspomnieli o dywersyjnej działalności Werwolfu oraz powodujących śmierć i zniszczenie pułapkach minowych zastawianych w opuszczonych domach27.
Ekspatrianci byli traktowani wrogo przez rodaków z Polski centralnej, którzy zasiedlając Ziemie Zachodnie, z braku wiedzy nazywali konkurencyjnych dla siebie przybyszów ze wschodu Ukraińcami albo Ruskimi. W stosunkach z autochtonami utrudnieniem była nieznajomość gwary śląskiej lub kaszubskiej, miejscowej kultury i zwyczajów, a z ukraińskimi przesiedleńcami ‒ tragiczne doświadczenia związane z ludobójczą akcją OUN i UPA w latach 1943‒1945. Na Warmii i Mazurach dochodziło też do sporów o kościoły, ponieważ osadnicy byli katolikami, a autochtoni w większości ewangelikami. O wzajemnej niechęci i uprzedzeniach najlepiej świadczyły przezwiska, jakimi obdarzano siebie nawzajem: „niemcy”, „luteraki”, „bose antki”, „centralaki”, „złodzieje”, „ruski”, „parsiuki”, „zabugole”, „ukraińcy”, „chachały” i „kacapy” 28. Wzajemnej integracji najbardziej sprzyjały Kościół rzymskokatolicki29, religijność koncentrująca się wokół cudownych wizerunków maryjnych przywiezionych z rodzinnych stron oraz edukacja30. Na Ziemiach Zachodnich i Północnych nie doszło nigdy do zbiorowych samosądów ani pogromów, a na wypędzenie Niemców reagowano najczęściej obojętnie31.
Czas bezprawia
Ekspatriacja postawiła przed Kresowianami wiele wyzwań. Ich dawne społeczności lokalne przestały istnieć, a oni sami znaleźli się na terenie nasyconym zupełnie inną kulturą. Powodowało to konieczność adaptacji poniemieckiego mienia: domów, gospodarstw, zakładów pracy, kościołów, budynków użyteczności publicznej. Utrudniało ją zagrożenie nie tylko ze strony Werwolfu, lecz również żołnierzy Armii Czerwonej, a także pospolitych rabusiów. Rejonowy Inspektor Osadnictwa z Namysłowa tak opisywał sytuację na podległym mu terenie:
„Warunki bezpieczeństwa zarówno repatriantów zza Bugu, jak i przesiedleńców są niemalże żadne. Pojedynczy żołnierze przechodzących oddziałów sowieckich, jak i miejscowi komendanci sowieccy wsi robią z repatriantami to, co im się podoba.
Pomijając sprawę, że każdy repatriant i osiedleniec jest zmuszony do pracy na folwarkach, którymi administrują władze sowieckie, oraz że w niektórych wsiach miejscowa komenda rosyjska nie pozwala zacząć żniw Polakom. Zachodzą coraz częściej przypadki nie tylko samowolnego przez żołnierzy rosyjskich zabierania koni i bydła, ale i wypadki gwałcenia kobiet polskich.
Jeśli tego [sic!] stan rzeczy będzie trwał dalej, to czujemy się w obowiązku zakomunikować już teraz, że akcja osiedleńcza wymaganego i spodziewanego rezultatu nie da. Dochodzi do tego, że mamy codziennie dziesiątki zgłoszeń po przepustki na wyjazd z powrotem do domu, ponieważ według relacji osiedleńców życie w tego rodzaju warunkach staje się rzeczą niemożliwą” 32.
O ile przed szabrownikami broniono się, barykadując drzwi na noc, o tyle uzbrojeni sowieccy sołdaci byli praktycznie bezkarni. Wkraczając na tereny należące dotychczas do Rzeszy, traktowali oni całą zastaną tam populację jako Niemców. Wiosną 1945 r. kilkadziesiąt tysięcy Górnoślązaków, w tym bardzo wielu autochtonów Polaków, deportowano do pracy przymusowej w ZSRS. Również w stosunku do ekspatriantów czerwonoarmiści dopuszczali się napadów, grabieży33, gwałtów na kobietach, a nawet zabójstw osób usiłujących się temu wszystkiemu przeciwstawić. W ogólnym bilansie trzeba jednak powiedzieć, że napływowa ludność polska była traktowana przez zwycięzców lepiej niż Niemcy czy autochtoni34.
Szaber, bimbrownictwo i inne plagi
Przesiedlenia spowodowały, że Zabużanie stali się nagle ludźmi bez własności, która dawałaby im poczucie bezpieczeństwa. Stąd tak charakterystyczna dla wielu z nich dążność do szybkiego wzbogacenia się. Frustracja znajdowała swój wyraz zarówno w nadmiernym gromadzeniu poniemieckiego mienia, jak i w jego bezsensownym niszczeniu. W pierwszych powojennych latach były to dwa nieodłączne zjawiska towarzyszące adaptacji Polaków ekspatriowanych z Kresów. Jan Kurdwanowski wspominał:
„Szabrem mienia porzuconego zajmowali się chyba wszyscy, nieporzuconego nie było. Typowy szabrownik, z pustym workiem przerzuconym na plecy, ruszał z domu po porannej miętówce. Szedł od domu do domu, wypatrując najwartościowszych rzeczy i najlżejszych przedmiotów. Tym wymaganiom najbardziej odpowiadały dwa towary: czółenka do maszyn i skóra. Potem dopiero szły kryształy, srebra stołowe i cokolwiek, co wyglądało na srebro. Na widok fotela obciągniętego skórą szabrownik sięgał po nóż, wycinał połeć skóry i wrzucał go do worka. Wydawać by się mogło, że gdy worek się napełnił, szabrownik powinien wrócić do domu. Ale nie. Szedł dalej pomimo ciężaru na plecach, z nadzieją, że trafi na coś jeszcze lepszego. I trafił. Skóra na innym fotelu prezentowała się bardziej okazale, więc wycinał nowy połeć, wyrzucał poprzedni. […]. Nigdy nie spotkałem tylu osób opukujących ściany w poszukiwaniu ukrytych skarbów. Czasem pruli podejrzane kanapy, materace, pierzyny”35.
Także osiadły w Krośnie Odrzańskim Zdzisław Żaba wzmiankował:
„Tłumy wyrostków tłukły kamieniami eleganckie żyrandole, lustra, urządzenia łazienek, porcelanę, powiększając i tak już straszliwe zniszczenie. Obrazy bez ram i ramy bez obrazów walały się po podwórkach, książkami palono w piecach. Wszędzie barbarzyński nieład”36.
Wskutek szabru wiele budynków mieszkalnych pozbawionych okien, drzwi i futryn nie nadawało się już do zamieszkania. Władze próbowały walczyć z tym procederem, wydając szereg zarządzeń, zsyłając winnych do obozów pracy, a także wypłacając premie tym, którzy przyczyniali się do ujawnienia ukrywanego mienia poniemieckiego lub zatrzymania wywożonego bez zezwolenia37. Na niewiele się to zdało – zjawisko potępiane tak przez władze, jak i Kościół rzymskokatolicki było powszechnie akceptowane jako rekompensata za straty materialne poniesione w czasie wojny. Częstym procederem było również niszczenie poniemieckiej własności publicznej. Przywołany już Zdzisław Żaba próbował przeciwstawić się ‒ z mizernym skutkiem ‒ paleniu przez brygadę robotników bezcennych dokumentów archiwalnych.
„Podniosłem jakiś skoroszyt z kupy śmieci, rzuciłem okiem. Były to dane dotyczące rugowania języka polskiego z Dolnego Śląska, tajne sprawozdania kierowników szkół.
‒ Odłożysz pan to czy nie? – ozwał się niemiły głos. ‒ To szwabskie.
‒ Ależ tu są ważne dla naszej historii dokumenty, które należy ocalić. Trzeba zawiadomić Ministerstwo Ziem Odzyskanych.
‒ Jakie znów ministerstwo? Mam rozkaz spalić to wszystko, bo to szkopskie. A wyście co za jeden, że tak to was obchodzi? Może wy folksdojcz albo autochton?
Milczałem. Nadzorca dokumentów brutalnie wyrwał mi cenne dokumenty. Zwalono je na kupę gorącego popiołu, za chwilę spłonęły”38.
Aby zmniejszyć poczucie wyobcowania Polaków zasiedlających Ziemie Zachodnie i Północne, władze same przeprowadzały szybką ich polonizację połączoną z usuwaniem lub niszczeniem śladów niemieckiej przeszłości, takich jak tablice, pomniki, a nawet cmentarze. Niestety, w tym pseudopatriotycznym zapale, który udzielił się wielu Kresowianom, unicestwiono również wiele dzieł sztuki.
Frustracja powodowała, że wśród nowych osadników szerzyła się plaga bimbrownictwa. W dodatku alkohol był walutą, za którą od żołnierzy Armii Czerwonej można było kupić dosłownie wszystko. Nic dziwnego, że produkowano go nielegalnie w wielu domach, co skutkowało wzrostem pijaństwa. W okresie tym duży problem stanowiła także rozwiązłość, która potęgowała wzrost zachorowań na choroby weneryczne.
Ekspatrianci przekonani o tymczasowości swego położenia pracowali na swych nowych gospodarstwach bez entuzjazmu, a niektórzy wręcz trawili czas na piciu alkoholu i zabawach39. Wielu dręczyła tęsknota, której przejawem było namiętne wracanie myślami do rodzinnych stron. Poeta Adam Zagajewski wspominał:
„Chodziłem więc ulicami Gliwic z moim dziadkiem […], ale w istocie spacerowaliśmy po dwu różnych miastach. […] Mój dziadek, mimo że szedł tuż przy mnie, przenosił się w tym samym momencie do Lwowa. Ja szedłem ulicami Gliwic, on Lwowa”40.
Sukces podszyty traumą
U wielu czas nie uleczył nigdy traumy spowodowanej utratą ojcowizny. Żyjąc w poczuciu tymczasowości, w rozdarciu między starym i nowym światem, nie rozpakowywali swych bagaży, nie sadzili drzew, nie budowali domów,
„nie naprawiali rynien ani centralnego ogrzewania, [a] potem masowo cierpieli na reumatyzm w wilgotnych i zimnych pomieszczeniach. Patrzyli obojętnie na sterty porzuconych maszyn i narzędzi rolniczych, które rdzewiały w przeciekających stodołach. […] Jeśli mieli taką możliwość, wysyłali swoje dzieci do centralnej Polski. Obiektywnie rzecz ujmując, ich los był równie tragiczny jak dola wypędzonych Niemców, których ziemię i mienie z takimi oporami przejęli. Ich sytuację można podsumować trzema słowami: apatia, alkoholizm, alienacja” 41.
Cena, jaką zapłacili za arbitralną decyzję wielkich mocarstw, była bardzo wysoka.
W latach 1955‒1959 Ziemie Zachodnie zasiliła kolejna fala przesiedleńców, wśród których, oprócz trwających dotąd na „straconym posterunku” polskich mieszkańców Kresów, znalazło się także ponad 22 tys. łagierników – żołnierzy Armii Krajowej oraz zesłańców z głębi ZSRS. Proces ich adaptacji przebiegał niejednokrotnie jeszcze boleśniej42.
Powojenna odbudowa Ziem Zachodnich i Północnych, utrudniana rozmiarem zniszczeń43 i grabieżą poniemieckiego majątku przez Sowietów, zakończyła się sukcesem. Nie byłoby to możliwe, gdyby większość Kresowian nie zdołała się przystosować do nowych warunków i nie włączyła się z zapałem w tworzenie zrębów nowego życia, odbudowę zniszczonych domów, zagospodarowywanie ziemi, uruchamianie fabryk, gospodarstw i urzędów. Za przykład pionierskiej działalności mogą służyć zwłaszcza nauczyciele, wykładowcy i rodzice uczniów, którzy sami remontowali i przystosowywali budynki szkół i uczelni do potrzeb edukacyjnych44.
Kresowianie powoli wrastali w tworzącą się na nowo polską historię Wrocławia, Opola, Bytomia, Gliwic, Legnicy, Szczecina i Olsztyna, tu zakładali rodziny i wychowywali dzieci. Nie wstydzili się swych korzeni, o czym świadczyły choćby takie prywatne inicjatywy, jak cukiernia Lwowianka czy bar Kresowy. W miejscowe kultury wnieśli swój specyficzny humor, wileński akcent, lwowski bałak, temperament, życzliwość, otwartość i gościnność. Swą „polską kresowość” wpisali na trwałe w kod cywilizacyjny Ziem Zachodnich i Północnych, co najlepiej widać na przykładzie Wrocławia i Gdańska.
Kresowian wypędzonych do Polski pojałtańskiej niesłusznie, aż do lat dziewięćdziesiątych ubiegłego stulecia, nazywano repatriantami. O tym, że byli instrumentalnie traktowani przez władze komunistyczne, świadczy też to, że w dowodach osobistych wpisywano im jako miejsce urodzenia ZSRS. Nie mieli takich możliwości jak wypędzeni w Republice Federalnej Niemiec, którzy zakładali organizacje oraz związki i z pomocą państwa prowadzili szeroką akcję dokumentacyjną. Ekspatriantów z Kresów jako świadków zniszczonej polskości tych ziem skazano na trwającą prawie pół wieku niepamięć, uznając, jak słusznie zauważył Ryszard Legutko, że są oni „nieprzyjemną, lecz nieuniknioną i per saldo opłacalną ceną za zwycięstwo i postęp”45. A przecież to dzięki wypędzonym z Kresów Ziemie Zachodnie i Północne, oderwane przed wiekami od macierzy, znowu nasiąkają polskością.
Tekst pochodzi z numeru 1-2/2021 „Biuletynu IPN”.
1 Przesiedlenie ludności polskiej z Kresów Wschodnich do Polski 1944–1947, oprac. S. Ciesielski, Warszawa 2000, s. 399.
2 Był on większy od tego, do którego doszło po zawarciu traktatu ryskiego w latach 1921‒1924, a który objął 1,1 mln osób, por.: Cz. Żołędziowski, „Pierwsza repatriacja”. Powroty i przyjazdy osiedleńcze do Polski ze wschodu po II wojnie światowej, „Studia Migracyjne – Przegląd Polonijny” 2017, z. 1 (163), s. 79.
3 Jeszcze w 1945 r. niemieccy kapłani stanowili na Ziemiach Zachodnich i Północnych ponad połowę duchowieństwa. Trzeba jednak przyznać, że na ogół bez uprzedzeń i ofiarnie spełniali swą posługę wobec Polaków. Późniejsza koegzystencja z duchownymi przybywającymi z Kresów nie układała się już harmonijnie. Zob. Cz. Osękowski, Społeczeństwo Polski zachodniej i północnej w latach 1945−1956. Procesy integracji i dezintegracji, Zielona Góra 1994, s. 216‒217; F. Sikorski, Ze wzgórz na doliny, [w:] Skąd my tu? Wspomnienia repatriantów, red. K. Tyszkowska, Wrocław 2008, s. 47; M. Sobków, Do innego kraju, [w:] Osadnicy. Nowe życie Kresowiaków na Ziemiach Zachodnich. Nadzieje i niemoc wobec władzy ludowej, wybór i oprac. A. Knyt, Warszawa 2014, s. 48.
4 Jego przejawem było nie tylko wypieranie Polaków z ich posiadłości przez przydzielanie ich sowieckim przybyszom, lecz również, podobnie jak w latach 1940–1941, aresztowania, zapełnianie więzień i deportacje w głąb ZSRS. Do pozostania na miejscu nie zachęcały również fatalne warunki bezpieczeństwa, postępująca sowietyzacja, depolonizacja i dechrystianizacja Kresów. Por. G. Hryciuk, Sprawa Lwowa właściwie otwarta: między nadzieją a zwątpieniem – Polacy we Lwowie w 1945 r., „Dzieje Najnowsze” 2005, nr 4, s. 132–135; S. Lewandowska, Społeczność polska Wilna wobec nowej rzeczywistości. Postawy i nastroje 1944‒1945, „Dzieje Najnowsze” 2005, nr 4, s. 83‒88.
5 J. Anczarski, Kronikarskie zapisy z lat cierpień i grozy w Małopolsce Wschodniej 1939–1946, oprac. J. Wołczański, Lwów ‒ Kraków 1998, s. 414, 418.
6 Zob. m.in.: A. Poczoska, Dzieci Jałty. Exodus ludności polskiej z Wileńszczyzny w latach 1944–1947, Toruń 2003, s. 263; B. Kubit, Z Kresów na Śląsk. Przesiedlenie ludności polskiej z dawnych województw wschodnich II Rzeczypospolitej do Gliwic w świetle wspomnień, [w:] Kresowianie na Górnym Śląsku, red. B. Tracz, Katowice ‒ Gliwice 2012, s. 151.
7 J. Ragankiewicz, Wypędzeni, „Semper Fidelis” 1995, nr 2 (25), s. 22; B. Kubit, Gliwiccy Kresowianie, Gliwice 2011, s. 55‒58; idem, Z Kresów…, s. 152.
8 Konkurencyjny wobec Rządu RP na Uchodźstwie organ władzy powołany 21 lipca 1944 r. w Moskwie przez Józefa Stalina, całkowicie zależny od ZSRS.
9 W maju 1945 r. zakończyły się walki o Wrocław i Głogów, a to, czy Szczecin znajdzie się ostatecznie w granicach państwa polskiego, rozstrzygnęło się dopiero w lipcu tegoż roku.
10 Taka sytuacja panowała w Katowicach-Ligocie, ponieważ Armia Czerwona zajęła baraki przeznaczone dla przesiedleńców. Dramatycznie było też w Opolu, gdzie z powodu braku środków transportowych na rampie koczowało 20 tys. osób. W Legnicy całodzienne wyżywienie ekspatriantów stanowiły zaledwie dwa kubki gorzkiej herbaty, 200 gramów czarnego chleba i zupa bez tłuszczu, por.: Przesiedlenie ludności polskiej…, s. 251, 352.
11 Zob.: J. Hera, Ekspatriacja z Kresów – zapomniana tragedia, „Arcana” 2003, nr 49, s. 95; J. Wieliczka-Szarkowa, Czarna księga Kresów, Kraków 2011, s. 320.
12 Na konferencji jałtańskiej uzgodniono jedynie, „że Polska powinna uzyskać istotny przyrost terytorialny na północy i na zachodzie […] że we właściwym czasie trzeba będzie zasięgnąć opinii nowego Polskiego Rządu Tymczasowego Jedności Narodowej co do wielkości tego przyrostu oraz że ostateczne ustalenie zachodniej granicy Polski będzie odroczone do konferencji pokojowej”. Zob. A. Patek, Z. Zblewski, Polska i świat w latach 1918‒1993. Teksty źródłowe, Kraków 2001, s. 197‒198.
13 Por. L. Pastusiak, Teheran, Jałta, Poczdam. Wielka Trójka o zachodniej granicy Polski, „Niepodległość i Pamięć” 2017, nr 24/1 (57), s. 97‒98.
14 Do takich ośrodków należały m.in.: Bolesławiec, Braniewo, Brzeg, Elbląg, Gdańsk, Gliwice, Głogów, Gorzów Wielkopolski, Iława, Kamień Pomorski, Kołobrzeg, Krosno Odrzańskie, Legnica, Malbork, Nidzica, Nysa, Piła, Racibórz, Stargard, Strzelce Opolskie, Szczecin, Świnoujście i Wrocław. W ogólnym bilansie zniszczenia wojenne na ziemiach przejętych przez Polskę po wojnie były większe niż w centrum kraju. Zob. S. Banasiuk, Działalność osadnicza Państwowego Urzędu Repatriacyjnego na Ziemiach Odzyskanych w latach 1945‒1947, Poznań 1963, s. 69‒70; Cz. Osękowski, Społeczeństwo Polski zachodniej i północnej…, s. 28‒29.
15 Przykładem może być los Gdańska, który po zdobyciu go przez Armię Czerwoną był podpalany i niszczony. Zob. M. Żakiewicz, Gdańsk 1945. Kronika wojennej burzy, Gdańsk 2011, s. 77, 87–88, 104, 118, 135.
16 Cyt. za: W. Gieszczyński, Państwowy Urząd Repatriacyjny w osadnictwie na Warmii i Mazurach 1945‒1950, Olsztyn 1999, s. 139.
17 J. Kurdwanowski, Odzyskiwanie miasta, [w:] Osadnicy…, s. 26‒28.
18 Na przykład informowali, że na danym terenie panuje tyfus, lub wywieszali na swych domach polską flagę, por. M. Ordyłowski, Życie codzienne we Wrocławiu 1945‒1956, Wrocław 1991, s. 72.
19 A. Hanich, Powojenna „repatriacja” Polaków z Kresów Wschodnich na Śląsk Opolski, [w:] Kresowianie na Śląsku Opolskim, red. M. Kalczyńska, Opole 2011, s. 64.
20 M. Sobków, Do innego kraju…, s. 57.
21 Wysiedlenia, wypędzenia i ucieczki 1939–1959. Atlas ziem polskich, red. W. Sienkiewicz, G. Hryciuk, Warszawa b.d.w., s. 95.
22 Cz. Osękowski, Społeczeństwo Polski zachodniej i północnej…, s. 83.
23 M. Sobków, Do innego kraju…, s. 54.
24 Informacja udzielona autorowi przez Teresę Brzeską 2 lutego 2010 r.
25 F. Sikorski, Ze wzgórz na doliny…, s. 48; M. Sobków, Do innego kraju…, s. 54‒55.
26 F. Sikorski, Ze wzgórz na doliny…, s. 52.
27 A. Fastnacht-Stupnicka, Saga wrocławska, Wrocław 2015, s. 211.
28 Cz. Osękowski, Społeczeństwo Polski zachodniej i północnej…, s. 110.
29 Ibidem, s. 219.
30 Ibidem, s. 195.
31 F. Sikorski, Ze wzgórz na doliny…, s. 57.
32 Przesiedlenie ludności polskiej…, s. 241.
33 F. Sikorski, Ze wzgórz na doliny…, s. 45; A. Kownacka-Góral, Pierwsze lata na Śląsku, [w:] Kresowianie na Śląsku Opolskim, red. M. Kalczyńska, Opole 2011, s. 237; B. Kubit, Gliwiccy…, s. 79.
34 M. Bystrzycki, Bumaga dla komandira ratuje życie, [w:] Sami swoi i obcy. Prawdziwe historie wypędzonych, wybór M. Maciorowski, Warszawa 2011, s. 134–135.
35 J. Kurdwanowski, Odzyskiwanie miasta…, s. 29.
36 Z. Żaba, Wrocław nasz, [w:] Osadnicy…, s. 81.
37 S. Banasiuk, Działalność osadnicza…, s. 73.
38 Z. Żaba, Wrocław nasz…, s. 83‒84.
39 Cz. Osękowski, Społeczeństwo Polski zachodniej i północnej…, s. 76.
40 Cyt. za: B. Kubit, Gliwiccy…, s. 9.
41 N. Davies, R. Moorhouse, Mikrokosmos. Portret miasta środkowoeuropejskiego, Kraków 2003, s. 478.
42 Zob. T. Gleb, M. Strasz, Inaczej niż w snach, „Karta” 1993, nr 10, s. 48‒61.
43 Na przejętym obszarze spośród 9225 zakładów przemysłowych aż 6727 uległo (w różnym stopniu) zniszczeniu. Linie kolejowe były zniszczone w 63 proc., a tabor kolejowy aż w 97 proc. Zburzonych zostało 70 proc. mostów rzecznych, niemal wszystkie mosty drogowe oraz co najmniej 60 proc. urządzeń portowych. Zniszczeniu uległo lub zostało uszkodzonych 27,5 proc. zagród wiejskich. Jedynie 45 proc. budynków szkolnych nadawało się do tego, by bezpośrednio rozpocząć w nich naukę. Na Żuławach ok. 120 tys. ha ziemi zostało zalanych przez wodę na skutek przerwania wałów i zniszczenia przez Niemców stacji pomp odwadniających. Zob. S. Banasiuk, Działalność osadnicza…, s. 67; Cz. Osękowski, Społeczeństwo Polski zachodniej i północnej…, s. 28, 197.
44 W tym początkowym okresie wielu dzieci nie posyłano jeszcze do szkół ze względu na złe warunki bezpieczeństwa. W 1947 r. w dużej części szkół okna były zabite deskami, a z powodu braku opału budynki zamykano w czasie największych mrozów. We Wrocławiu trudne warunki lokalowe wymusiły wprowadzenie w wielu szkołach systemu dwuzmianowego. Profesorowie Uniwersytetu Wrocławskiego prowadzili zajęcia w płaszczach i czapkach, ogrzewając co jakiś czas ręce na małych piecykach elektrycznych. Brakowało książek i podręczników. Zob. M. Ordyłowski, Życie codzienne we Wrocławiu…, s. 200‒201, 214.
45 Koncepcja Muzeum Kresów w Warszawie, http://slowopolskie.org/koncepcja-muzeum-kresow-w-warszawie/ [dostęp: 23 XII 2020 r.].