Był szósty miesiąc stanu wojennego. Polska Zjednoczona Partia Robotnicza sprawowała władzę za pomocą wszechobecnego aparatu represji. Nasilały się aresztowania i niewyjaśnione zabójstwa, brutalnie tłumiono manifestacje patriotyczne. W tej sytuacji nadrzędnym celem Solidarności Walczącej była bezkompromisowa walka z komuną, także walka o niepodległość kraju oraz wycofanie wojsk sowieckich z Polski.
Kornel Morawiecki:
„Po moim aresztowaniu w 1987 r. światowa organizacja więźniów sumienia Amnesty International nie chciała zaliczyć mnie w po czet swoich podopiecznych. Argumentowali, że niewyrzekająca się przemocy Solidarność Walcząca to organizacja terrorystyczna. Wówczas mój kolega prof. Andrzej Wiszniewski przytomnie zaproponował, żeby wszystkich Polaków uznać za terrorystów, bo w naszym hymnie śpiewamy: »co nam obca przemoc wzięła, szablą odbierzemy«. Rota Solidarności Walczącej zaczyna się zdaniem: »Wobec Boga i Ojczyzny przysięgam walczyć o wolną i niepodległą Rzeczpospolitą Solidarną…«. Chodziło nam przede wszystkim o walkę o serca i umysły poprzez aktywność wydawniczą, radiową i ogólnie informacyjną. Ale nie wykluczaliśmy żadnej formy walki, łącznie z walką zbrojną, jeśli zaszłaby taka konieczność. Dlaczego? Aby nie zatracić się w biernym oporze, ale wspomagać go czynem.
Byliśmy więc w latach osiemdziesiątych jedyną podziemną organizacją biorącą poważnie pod uwagę możliwość czynnej walki. Niektóre nasze zakonspirowane grupy gromadziły materiały wybuchowe, nękały szpicli i esbeków, ćwiczyły metody walki. Nie była to powszechna i najważniejsza forma naszej działalności. Dla młodych ludzi chcących walczyć stanowiliśmy zorganizowaną opozycję, w której mogli odpowiedzialnie uczestniczyć. Solidarność Walcząca przez swój program i jawnie artykułowane mocne, radykalne hasła i wartości paradoksalnie stabilizowała polską scenę społeczno-polityczną w latach osiemdziesiątych”.
Struktury Solidarności Walczącej zaczęły powstawać w większych miastach w dziesięciu ówczesnych województwach: wrocławskim, poznańskim, rzeszowskim, wałbrzyskim, gdańskim, krakowskim, jeleniogórskim, lubelskim, szczecińskim i toruńskim, a idee solidarności i niepodległości zaczęły docierać poprzez emisariuszy organizacji do innych krajów okupowanych przez ZSRS.
W Trójmieście
Za aprobatą Komitetu Wykonawczego w Trójmieście powstała grupa zdolna do czynnej samoobrony. Pod względem radykalizmu oddział ten nie miał sobie równych w całej organizacji. Jego utworzenia podjęli się Andrzej Kołodziej i Roman Zwiercan. Składał się z zaprzysiężonych „żołnierzy” SW, a o jego istnieniu, oprócz Komitetu Wykonawczego, wiedzieli tylko członkowie oddziału. Poza Kołodziejem i Zwiercanem w skład grupy weszli: Jagoda Krawczyk, Teresa Komorowska, Krzysztof Bednarek, Jacek Kaczorowski i Marek Bieliński – członek sabotażowej grupy Stoczni Gdynia. Gromadzona była broń i materiały wybuchowe.
Pistolety „made in Stocznia im. Komuny Paryskiej w Gdyni”
Solidarność Walcząca Oddział Trójmiasto otrzymała w 1984 r. od przyjaciół z zagranicy plany umożliwiające produkcję pistoletów w domowych warunkach. Przesyłka dotarła w formie negatywów. Za samo ich posiadanie groziły w PRL wysokie kary więzienia.
Jurek Miotke ze Stoczni im. Komuny Paryskiej przeliczył miary i przystosował rysunki techniczne. Znaleziono osobę, która podjęła się wykonania prototypu i kilka miesięcy później powstał pierwszy sprawny egzemplarz. Można było rozpocząć półseryjną produkcję, ale nie zdecydowano się na to – wystarczyła świadomość, że w każdej chwili można rozpocząć montaż.
Roman Zwiercan:
„Końcowym efektem była konstrukcja zbliżona parametrami do amerykańskiego pistoletu maszynowego M3 z okresu wojny. Była to broń samoczynna, działająca na zasadzie swobodnego odrzutu zamka i strzelająca z zamka otwartego. Mechanizm spustowy nie miał przełącznika rodzaju ognia, ale – jak wykazały próby – ze względu na niską szybkostrzelność 400–450 strzałów na minutę, nawet bez większej wprawy można było strzelać także ogniem pojedynczym. Ładowanie magazynka było bardzo niewygodne. Zamek był napinany uchwytem umieszczonym z prawej strony mechanizmu spustowego. Przyrządy celownicze miały stałe ustawienie w postaci muszki i celownika przeziernikowego, teoretycznie ustawionego na 50 m. Nie sprawdziliśmy niestety, ze względów bezpieczeństwa, czy podane dane były prawdziwe. Nie mieliśmy do tego technicznych możliwości. Każdorazowe strzelanie w lesie, a innej możliwości nie mieliśmy, wiązało się z dużym ryzykiem.
Równolegle, gdy trwały prace nad pistoletem maszynowym, wykonana została znacznie prostsza konstrukcja: jednostrzałowy pistolet przystosowany do strzelania amunicją kalibru 5,6 mm. Była ona dość łatwo dostępna, ponieważ stosowano ją do karabinków kbks, używanych powszechnie do nauki strzelania, nawet w niektórych szkołach średnich. Dużym uproszczeniem było kopiowanie elementów składowych z egzemplarza, który wcześniej już został wykonany. Powstały co najmniej dwa egzemplarze tej broni do 1987 r. Podejmowano też próby przerabiania pistoletów gazowych kal. 9 mm na amunicję ostrą. Szczególne problemy stwarzało przystosowanie magazynka. W efekcie po każdym strzale trzeba było ręcznie ładować kolejny nabój”.
Marek Bieliński:
„Gdy zacząłem kombinować z bronią, mocno uważałem, bo tajemnica jest tylko wtedy, gdy wiedzą dwie osoby. Roman Zwiercan poprosił mnie, żebym robił części do pistoletu. Przywoziłem także trotyl i zapalniki od znajomych z Gdyni, z Babich Dołów. Zapalniki były co najmniej cztery, a trotylu 6–8 kostek. Niewiele, ale zawsze mogło się przydać. Bogdan Pełka też przywoził materiały wybuchowe ze Śląska, chyba z kopalni. Kiedyś przywiozłem cały pocisk, gruby jak ręka. Na [wydziale] W2 zrobiliśmy eksperyment i wsadziliśmy go do rury jak do lufy. Zaślepiliśmy jeden koniec i podgrzaliśmy palnikiem. Było to po pracy, nikogo na hali nie było. Jak gwizdnęło, to nawet śladu po rurze nie było. Wyleciała przez świetlik w dachu, tylko szkło się posypało. Pod koniec 1986 r. robiłem rury do bomb dla Romana. Ze wskazówek, które mi przekazał, domyślałem się, do czego mają służyć. Dwie pierwsze przekazałem mu osobiście. Następne zostawiałem za terenem stoczni, w trawie za kioskiem. W sumie zrobiłem ich 10 lub 12, wynoszone były zawsze po dwie sztuki. Nigdy nie zostawiałem ich w stoczni”.
Roman Zwiercan:
„Na koniec 1986 r. udało się wyposażyć całą dziesięcioosobową grupę dywersyjną w broń. W jej dyspozycji były trzy pistolety, trzy PM, dwa AKMS, spora ilość materiałów wybuchowych i granaty, a także kilka sztuk jednostrzałowej broni ręcznej, traktowanej już wówczas jako rezerwa”.
Historyk dr Aleksander Kozicki:
„Konspiracyjne wyprodukowanie w gdyńskiej stoczni pistoletów maszynowych było ewenementem w historii PRL. Inicjatywa stoczniowców z Gdyni jest niezmiernie interesującym przyczynkiem historycznym, uderzająco podobnym do wcześniejszej produkcji pistoletów maszynowych: Bechowiec-1 oraz Bechowiec-2, i jako taki winien być upubliczniony i upamiętniony”.
Materiały wybuchowe
Z innego źródła trójmiejska Solidarność Walcząca otrzymała „elementarz” produkcji najprostszych materiałów wybuchowych oraz detonatorów i zapalników. Największą jego zaletą była prostota i możliwość wykorzystania surowców, które można było kupić nawet w osiedlowym sklepiku.
Roman Zwiercan:
„Wszystkie materiały zostały przetestowane i również na tym poprzestaliśmy. Broń magazynowana była jednak nadal, choć nie zawsze ze szczęśliwym skutkiem. Bo w 1986 r. wpadły w ręce SB dwie zamrażarki, w których zamiast materiału izolującego było między ściankami bardzo dobrze zakamuflowanych m.in. siedem sztuk fabrycznie nowej broni gazowej, w tym cztery rewolwery możliwe do przerobienia na broń palną, kilkanaście pudełek z amunicją gazową, ok. 30 opakowań ręcznych miotaczy produkcji francuskiej na gaz paraliżujący, cztery celowniki optyczne typu Red Point, upraszczające celowanie i współpracujące z bronią krótką i długą, urządzenia podsłuchowe”.
„Erupcja”
Jednym z najbardziej spektakularnych działań było przeprowadzenie 27 lutego 1987 r. ostrzegawczej detonacji materiałów wybuchowych przed Komitetem Miejskim PZPR w Gdyni – sprawa ta w dokumentach SB otrzymała kryptonim „Erupcja”. Bezpośrednim wykonawcą był Roman Zwiercan, a w przygotowaniu uczestniczyli: Marek Bieliński i Teresa Komorowska. Poza nimi w grupie byli: Krzysztof Bednarek, Jacek Kaczorowski, Andrzej Kołodziej i Jadwiga Krawczyk. Zaplecze stanowili ludzie z grupy stoczniowej: Edward Frankiewicz, Mirek Korsak, Stanisław Ossowski, Henryk Parszyk, Bogdan Pełka i Andrzej Tyrka.
Roman Zwiercan:
„Spotkałem się z Andrzejem Kołodziejem i powiedziałem mu o zakończeniu prób oraz o powodzeniu z budową prototypu broni. Przekazał mi, że musimy pójść dalej i zamanifestować swoją gotowość oraz możliwość stawiania czynnego oporu. Uświadomił mi, że nie chodzi o zaostrzenie formy działania, ale o pokazanie, że mamy techniczne możliwości i nie zawahamy się z nich skorzystać, jeśli tylko władze zwiększą represje. Początkowo chcieliśmy wysadzić KW PZPR w Gdańsku, ale ten budynek stał zbyt blisko drogi i mógłby przypadkiem ktoś zginąć, nawet w nocy, a nam chodziło o to, aby nikomu nic się nie stało. Budynek KM PZPR w Gdyni nadawał się do tego najbardziej. Stał w głębi, oddalony około 15 metrów od ulicy, w jego pobliżu nie było żadnych sklepów. Nie przebiegał tam żaden uczęszczany szlak komunikacyjny, a wieczorem nikt tam nie chodził, gdyż nie miał po co. Uzgodniliśmy, że akcja zostanie przeprowadzona w ciągu kilku najbliższych dni, w późnych godzinach wieczornych.
27 lutego 1987 r. przespacerowałem się wieczorem w okolicach KM, zajrzałem po raz kolejny w przyległe kąty i sprawdziłem, czy okoliczne przechodnie klatki schodowe nie mają przypadkiem zamkniętych drzwi. Początkowo planowałem wejść po schodach i ulokować ładunek bezpośrednio przy drzwiach, podejście było jednak jasno oświetlone i wystraszyłem się, że portier może mnie zobaczyć i wyjść, by sprawdzić, co położyłem. A to naraziłoby go na bezpośrednie zagrożenie. Wybrałem śmietnik przy rogu schodów, bo nieprawdopodobne było, że nawet ktoś przypadkowy będzie tam zaglądał. Uwolniony od kilkukilogramowego ciężaru oddaliłem się tą samą drogą niezauważony. Serce biło mi jak młot, ale starałem się zachowywać normalnie, iść spokojnym krokiem. Starowiejską doszedłem do 3 Maja, potem w górę do Obrońców Wybrzeża i ponownie wylądowałem na Władysława IV, jednak kilka przecznic dalej.
Nadeszła godzina 21.00, a wraz z nią przetoczył się przez centrum Gdyni wielki grzmot. Potrzeba było kilku minut, aby w radiu, od którego słuchawkę miałem w uchu, rozszalały się wszystkie częstotliwości. Ogólny jazgot w eterze”.
Z analizy akt SB wynika, że przeprowadzono ponad 150 rewizji oraz przesłuchano tyle samo osób. Mimo olbrzymiego zaangażowania sił i środków bezpieka nie zdobyła żadnych dowodów wiążących ze sprawą konkretne osoby z Solidarności Walczącej.
Marek Bieliński:
„Zaraz po wybuchu pod komitetem partii ubecy »trzepali« szafki, ale nie u nas, lecz w warsztacie elektryków”.
Barbara Frankiewicz:
„Mąż był wtedy w pracy w stoczni na drugiej zmianie. Na drugi dzień, 28 lutego 1987 r., ok. godz. 10.00 wpadła esbecja celem przeprowadzenia rewizji, sugerując, iż mąż dokonał ataku terrorystycznego. Nie interesowali się książkami drugiego obiegu ani też bibułą, tylko materiałami technicznymi i narzędziami, jak szczypce płaskie, punktak, cyna, lutownica, różne przewody, kombinerki i inne przedmioty. Najbardziej się zdziwiłam, gdy zabrali lampiony, które należały do dzieci chodzących na roraty. Sugerowali, że mogą być zapalnikami do bomby. Lampiony były zrobione na kiju z żarówką 4,5 V oraz wyłącznikiem elektrycznym. Dzieci strasznie płakały, bo było im żal tak starannie zrobionych lampionów – nie miały z czym iść do kościoła ojców jezuitów na Tatrzańskiej. Z pół godziny tłumaczyłam esbekom, do czego służą lampiony, ale byli tak tępi, że żaden nie zrozumiał, o co chodzi”.
Oczywiście zabrane przez SB przedmioty nigdy nie wróciły do właścicieli.
Petarda z gazem pod trybuną
Podczas jednej z manifestacji pierwszomajowych opozycjoniści z Solidarności Walczącej rzucili granat z gazem łzawiącym bezpośrednio pod trybunę z oficjelami.
Bogdan Partyka:
„Gdy podjąłem naukę w Technikum Budowy Okrętów dla pracujących, poznałem Edka Frankiewicza i Jurka Miotke, którzy również działali w SW. Nazwa zobowiązywała, więc 1 maja 1985 r. w Gdyni rzuciłem petardę »załatwioną« z Marynarki Wojennej wprost pod trybunę. Zrobiło się zamieszanie i cały oficjalny pochód rozleciał się na kawałki. Kilka dni przygotowywałem się do tego zadania: trenowałem, rzucając kamieniem o podobnej wadze. W decydującym momencie rzuciłem petardę zza budki na skwerku Żeromskiego przy rogu ul. Świętojańskiej i 10 Lutego.
Efekt był imponujący. Głośny wybuch tuż przy mikrofonach, które zwielokrotniły go wzdłuż umocowanych na latarniach ul. Świętojańskiej kolumn głośnikowych. Odnieść można było wrażenie, że to nie petarda wybuchła, ale ogromna bomba”.
„Normalne szkodzenie komuchom”
Marek Bieliński i Bogdan Partyka:
„Na początku nic szczególnego nie robiliśmy. Ot, takie normalne szkodzenie komuchom. Dokuczaliśmy donosicielom i partyjnym aktywistom, a co gorliwszym smarowaliśmy też drzwi mieszkań. Najczęściej farbą, ale były też polewane kwasem solnym, a nawet zdarzało się, że kałem. Cuchnęło mniej niż »śmierdziele« z kwasu masłowego, które rozbijaliśmy w biurowcu dyrekcji, ale efekt był niezły. »Śmierdziele« były w takich ampułkach jak zastrzyki, wystarczyło rozdeptać i szybko zwiewać.
Malowaliśmy nocami na suwnicach hasła antykomunistyczne. Najbardziej widowiskowe było blokowanie drzwi, gdy partyjni mieli zebranie i wrzucaliśmy świece dymne przez wentylator z dachu. Bali się potem spotykać, a już nigdy nie robili tego w godzinach pracy”.
„Ośmiornica”
W maju 1988 r. esbecy opracowali „Plan rozpracowania, paraliżowania i likwidacji działalności nielegalnej organizacji pod nazwą Solidarność Walcząca” pod krypt. „Ośmiornica”. Plan ten powstał miesiąc po liście otwartym Kornela Morawieckiego z warszawskiego aresztu w kwietniu 1988 r. i opublikowanym w biuletynach SW. Zdaniem MSW – skandalicznym, groźnym i demagogicznym. Demagogiczne miały być słowa:
„rządzicie źle […], a 44 lata waszych rządów opóźniły względny rozwój naszego kraju w porównaniu do wszystkich niekomunistycznych krajów na świecie. Odebraliście ludziom nadzieję. Próżne i niewiarygodne są wasze kolejne próby reform bez wolności i solidarności”.
„Członkowie Rady Politycznej i Komitetu Wykonawczego SW pozostają obojętni na wszelkie zmiany w układzie prawno-politycznym państwa oraz demokratyzację i liberalizację życia wewnętrznego kraju. Bazując głównie na złej sytuacji gospodarczej i wynikających stąd nastrojach społecznych oraz skrajnym antykomunizmie i antysowietyzmie, atakują ostro wszelkie reformy i system polityczny – zmierzając niezmiennie (zgodnie z programem) do obalenia ustroju socjalistycznego”
– głosiła analiza MSW.
Listy gończe do 1991 r.
Aresztowania nie omijały członków Solidarności Walczącej, zwykle jednak SB nie miała dowodów na przynależność konkretnych osób do tej organizacji. Informacje uzyskiwane od tajnych współpracowników oparte były często na plotkach, a to nie pozwalało na stawianie prawdziwych zarzutów.
Roman Zwiercan:
„Uciekano się więc do prokurowania spraw. Morawieckiemu i Kołodziejowi po aresztowaniu zarzucano np. przestępstwa przemytnicze. Amnesty International nie uznała ich nawet za więźniów sumienia, bo »postsolidarnościowi opozycjoniści« szykujący się do rozmów w Magdalence puścili w świat informację, że są terrorystami. W 1988 r. Kornel i Andrzej zostali deportowani z kraju bez prawa powrotu i tak spektakularne działanie komunistycznej bezpieki przeszło prawie bez echa. Zachodnie polskojęzyczne media były monopolizowane przez ludzi z otoczenia Wałęsy, dążących za wszelką cenę do ugody z komunistami – nie było miejsca dla ugrupowań niepodległościowych”.
Po okrągłym stole nie zaprzestano rozpracowywania działaczy Solidarności Walczącej. Bezpieka starała się zdezawuować i skłócić środowiska nieprzejednane, i to częściowo jej się udało. Zniechęcono sporo osób, które wycofały się z jakiejkolwiek działalności.
Operacje przeciw Solidarności Walczącej zakończono oficjalnie dopiero w połowie rządów premiera Tadeusza Mazowieckiego, po rozwiązaniu SB. Ale list gończy za Zwiercanem, wystawiony przez bezpiekę po raz drugi 29 grudnia 1988 r., uchylony został dopiero 19 kwietnia 1991 r., za rządów drugiego „solidarnościowego” premiera.
Tekst pochodzi z numeru 6/2022 „Biuletynu IPN”