Struktura ta – ostatecznie nazwana Zarządem Ochrony Funkcjonariuszy – miała pełnić funkcje kontrolne wobec ogółu wszystkich pracowników MSW. Przypisano jej także unikalne kompetencje – funkcjonariusze ZOF mogli inwigilować innych funkcjonariuszy MSW.
Gen. Kiszczak obejmując stanowisko ministra spraw wewnętrznych w 1981 roku był lojalnym człowiekiem gen. Jaruzelskiego, ale przy tym człowiekiem obcym dla cywilnej bezpieki. Całe zawodowe życie związany był z wojskowymi strukturami bezpieczniackimi.
Niejasna geneza
Pomysł utworzenia ZOF nie spotkał się z przychylnym przyjęciem w kierownictwie resortu. Obawiano się powtórki z niesławnej historii Wydziału ds. Funkcjonariuszy z czasów stalinowskich. Rezerwa lub wręcz niechęć do ZOF wyrastała jeszcze z innego źródła. Gen. Kiszczak obejmując stanowisko ministra spraw wewnętrznych w 1981 roku był lojalnym człowiekiem gen. Jaruzelskiego, ale przy tym człowiekiem obcym dla cywilnej bezpieki. Całe zawodowe życie związany był z wojskowymi strukturami bezpieczniackimi. Stąd rysuje się tu jedno dość oczywiste wyjaśnienie wcielenia pomysłu gen. Kiszczaka. ZOF miał być remedium na deficyt zaufania dotyczący gen. Kiszczaka i jego ludzi będąc narzędziem kontroli.
Inne okoliczności powstania ZOF są już dużo bardziej niejasne. Sam gen. Kiszczak dla resortowego audytorium przedstawiał następujące powody. Przede wszystkim w resorcie poważnym problemem stała się dyscyplina funkcjonariuszy, a raczej jej brak. Jej najpoważniejszym znakiem miało być zabójstwo ks. Popiełuszki oraz zdrada kpt. Adama Hodysza, funkcjonariusza Wydziału Śledczego WUSW z Gdańska, który podjął współpracę z gdańskim podziemiem solidarnościowym.
Nie sposób traktować tych powodów poważnie. MSW już w poprzednich latach doświadczało poważnych problemów dyscyplinarnych. Znaczące pogorszenie nastąpiło zresztą wraz ze stanem wojennym. Podobnie „zdrada” kpt. Hodysza znana była w resorcie już wcześniej. Sam Hodysz został ostatecznie oskarżony i skazany pod wymyślonym pretekstem skorumpowania innego funkcjonariusza. Troskę gen. Kiszczaka o los śledztwa dotyczącego zabójstwa ks. Popiełuszki też należy traktować z bardzo dużym dystansem. W istocie bowiem Zarząd Ochrony Funkcjonariuszy stał się narzędziem inwigilacji rodzin oskarżonych w procesie toruńskim.
Założenia i praktyka działania ZOF
Nie wiemy, czy i czego obwiał się gen. Kiszczak w związku z zabójstwem ks. Jerzego. Wiemy jednak, jakie ogólne założenia towarzyszyły powstaniu ZOF i potrafimy też opisać praktykę jego działania. ZOF był strukturą stosunkowo nieliczną kadrowo (zatrudniał łącznie niemal 200 funkcjonariuszy w całym kraju). Miał być również strukturą skrojoną na potrzeby wykrywania najpoważniejszych nadużyć w resorcie. Temu służyły wszystkie unikalne uprawnienia funkcjonariuszy ZOF: w ślad za informacją wskazującą na możliwe nadużycia lub przestępstwa funkcjonariusza ZOF mógł ostatecznie korzystać z wszystkich tych narzędzi operacyjnego zdobywania informacji, co Służba Bezpieczeństwa. ZOF mógł więc prowadzić tajną obserwację, perlustrować korespondencję, zakładać podsłuchy, a także werbować tajnych współpracowników (w pewnych określonych warunkach także spośród funkcjonariuszy SB).
"...przy przenoszeniu funkcjonariuszy na niższe stanowiska... można zachowywać dotychczasową grupę uposażenia". Niby od miesiąca PRL był RP z orłem w koronie, kto by tam jednak brał to pod uwagę, zwłaszcza w MSW Kiszczaka. Wszak chodziło o kwestie nieporównanie ważniejsze: etaty i pensje na nowe otwarcie. Rok 1990. Z zasobu IPN (IPN BU 0789/1)
W praktyce ZOF zajmował się średnio mniej więcej 500 sprawami obejmującymi mniej więcej 650 funkcjonariuszy rocznie. W czasie pięciu lat efektywnego działania (1985-1989) ZOF doprowadził do wyrzucenia z resortu około 800 funkcjonariuszy. Nieco ponad 150 z nich prokuratura postawiła później różnego rodzaju zarzuty, w większości dotyczące spraw korupcyjnych. Dla dopełnienia tych liczb trzeba dodać, że w MSW w tamtym czasie pracowało łącznie około 100 tys. funkcjonariuszy i pracowników cywilnych i że w tej grupie rejestrowano rocznie około 7 tys. przewinień różnej rangi.
Troskę gen. Kiszczaka o los śledztwa dotyczącego zabójstwa ks. Popiełuszki też należy traktować z bardzo dużym dystansem. W istocie bowiem Zarząd Ochrony Funkcjonariuszy stał się narzędziem inwigilacji rodzin oskarżonych w procesie toruńskim.
Ciało obce
Co jednak liczby te mówią o unikalnej roli, jaką ZOF miał odegrać w kontekście problemu dyscypliny? Jeśli ZOF nie zajmował się wszystkimi przewinieniami, to jakimi sprawami się zajmował? Cóż, w zasadzie wbrew początkowym założeniom, ZOF zajmował się wszystkimi drobnymi sprawami nadużyć, bez żadnej selekcji i hierarchizacji. Wyjaśniał przypadki anulowania mandatów drogowych, zwykłe kontakty funkcjonariuszy z krewnymi z zagranicy i banalne łapówki. Znamienny jest tu upór, z jakim badano codzienne funkcjonowanie poborowych wcielonych do ZOMO. Raporty ZOF donosiły o alkoholu w koszarach, kradzieży „sortów mundurowych” i nieterminowych powrotach z przepustek. W jednej z najbardziej kuriozalnych spraw olsztyńscy funkcjonariusze ZOF badali kontakty rodzinne... kucharki ZOMO ze względu na zagrożenie infiltracji resortu „przez obce ośrodki”.
ZOF chociaż posiadał unikalne uprawnienia, to niemal w ogóle z nich nie korzystał. Wszystko wskazuje też na to, że wojewódzkie struktury ZOF – Inspektoraty Ochrony Funkcjonariuszy, słabo zakorzeniły się też w strukturze Wojewódzkich Urzędów Spraw Wewnętrznych. Były ignorowane lub wręcz sabotowane, choć naczelnicy wszystkich struktur WUSW w zasadzie byli zobowiązani do informowania o wszystkich przewinieniach swoich ludzi. Praca funkcjonariuszy ZOF była też zadziwiająco często dekonspirowana. Czasem także struktura ta była wykorzystywana do wewnętrznych rozgrywek między funkcjonariuszami lub resortowymi koteriami, gdy ZOF stawał się adresatem anonimowych donosów. Struktura gen. Kiszczaka nigdy nie działała tak, jak to sobie wyobrażał jej pomysłodawca.
ZOF chociaż posiadał unikalne uprawnienia, to niemal w ogóle z nich nie korzystał. Wszystko wskazuje też na to, że wojewódzkie struktury ZOF – Inspektoraty Ochrony Funkcjonariuszy, słabo zakorzeniły się też w strukturze Wojewódzkich Urzędów Spraw Wewnętrznych. Były ignorowane lub wręcz sabotowane.
MSW od kuchni
Dla historyka komunistycznego aparatu bezpieczeństwa zachowane dokumenty ZOF nie zasługują jednak na zlekceważenie. Mimo tego, że najwyraźniej ZOF nie stał się sprawną „bezpieką w bezpiece” na użytek gen. Kiszczaka, mimowolnie dał współczesnym badaczom możliwość ujrzenia w realnym świetle codziennego funkcjonowania Ministerstwa Spraw Wewnętrznych. Nie było tam „geniuszy zła”. Przeciętni funkcjonariusze SB nie byli artystami werbunku i prowokacji, mieli za to aż nadto różnych słabości. Nie służył im alkohol – co drugie przewinienie wiązało się z pijaństwem lub wręcz alkoholizmem. Ich życie rodzinne bywało katastrofą. Jak miliony dorosłych obywateli PRL, zabiegali o rzadkie dobra jak mieszkania czy talony na samochód. Pod koniec lat 80. zaczęli zresztą zabiegać o każdą sposobność dorobienia – ich pensje przestawały być atrakcyjne. Przy tym system mimo ich słabości trwał, a MSW funkcjonowało wedle zasady „wszystko ujdzie, o ile działa”. Zainicjowane jednak przed Okrągłym Stołem negocjacje – o ironio, m.in. dzięki MSW – wywołały takie procesy, które przyczyniły się do końca systemu komunistycznego. O ile gen. Kiszczak próbował jakoś ratować SB, o tyle po spodziewanej likwidacji ZOF nikt nie płakał. Zarząd, ku radości reszty funkcjonariuszy MSW, w zasadzie już nie funkcjonował pod koniec 1989 roku, a w lutym 1990 roku został formalnie zlikwidowany.