Jesienią 1967 r. do Okręgowej Komisji Ścigania Zbrodni Hitlerowskich we Wrocławiu wpłynęła korespondencja przesłana przez Zarząd Okręgu Wrocław Związku Bojowników o Wolność i Demokrację. Wewnątrz znajdowało się doniesienie podpisane przez niejakiego Stanisława Iskrę. Zeznał on, że w lutym 1945 r. był świadkiem wywożenia z Zamku Piastowskiego w Legnicy (będącego siedzibą Gestapo) skrzyń z bliżej nieznaną zawartością. Do przewozu tego ładunku wykorzystano ponoć aż kilkanaście samochodów, które odjechały w kierunku zachodnim, do odległej o 7 km od Legnicy wsi Jezierzany. Tam, w niewielkim (niespełna 20 ha powierzchni), bezimiennym jeziorze, zatopiono cały ładunek.
Doniesienie to stanowiło podstawę do wszczęcia postępowania przygotowawczego, mającego na celu
„ujawnienie zbrodni dokonanych przez Gestapo w Legnicy”.
Sprawę do prowadzenia otrzymał wiceprokurator Prokuratury Wojewódzkiej we Wrocławiu Jan Sipowicz.
Wiceprokurator rozpoczął prowadzenie sprawy od przesłuchania najważniejszego, i jak do tej pory jedynego, świadka – Iskry. Ten zeznał, że w czasie wojny znalazł się jako robotnik przymusowy w opisywanych okolicach – ściślej w sąsiedniej do Jeziorzan wsi – Gniewomirowicach (noszących wówczas nazwę Fellendorf). 8 lutego został wysłany furmanką do Legnicy, gdzie przejeżdżając obok Zamku widział załadunek wspomnianych skrzyń. Po powrocie do wsi zaczął rozmowę na ten temat z innym robotnikiem przymusowym, Leopoldem Soją. Wtedy do obydwu miała podejść nieznana im z nazwiska Ślązaczka, która powiedziała, że
„jadąc z Legnicy pociągiem w pobliżu jeziora, widziała jak wojsko niemieckie zrzucało skrzynie do przerębli”.
Faktycznie, w odległości ok. 150 metrów od jeziora przebiegała linia kolejowa. Co więcej, Iskra do 1952 r. mieszkał w Gniewomirowicach i nie słyszał aby ktokolwiek podejmował próby wydobycia skrzyń z jeziora. Sipowicz uznał, że zebrane zeznania są wystarczającym dowodem na istnienie ukrytych pod wodą przedmiotów i zwrócił się o pomoc od wojska.
Jak kamień w wodę
Na początku października 1967 r. przybyli na miejsce oddelegowani przez dowództwo Śląskiego Okręgu Wojskowego saperzy z 1. pułku saperów z Brzegu (specjalizujący się w nurkowaniu) i przez kilka dni penetrowali dno jeziora, szczególnie tę część akwenu wskazaną przez Iskrę. Niestety – bez rezultatu.
Iskra zeznał, że w lutym 1945 r. był świadkiem wywożenia z Zamku Piastowskiego w Legnicy (siedziby Gestapo) skrzyń z nieznaną zawartością. Do przewozu wykorzystano ponoć aż kilkanaście samochodów, które odjechały do odległej o 7 km wsi Jezierzany.
Wiceprokurator ponownie więc rozpoczął przesłuchania potencjalnych świadków – tym razem Leopolda Soi. Jednak on z kolei zeznał, że żadnej rozmowy o zatopionych skrzyniach, ani tajemniczej Ślązaczki, sobie nie przypomina. Ba, zaprzeczył, że kiedykolwiek znał Stanisława Iskrę, a we wsi w której przebywał w czasie wojny „nie było nawet jeziora, tylko duży staw”. W trakcie składania zeznań okazało się, że Soja był w Fellendorf dobrowolnie, jako robotnik rolny, mając zapewnione mieszkanie, wyżywienie i 6 marek wynagrodzenia tygodniowo. Sprawa z czasów wojny była więc dla niego cokolwiek niewygodna i zapewne uznał, iż lepiej będzie niczego nie pamiętać, ani nikogo nie znać.
Sipowicz, wobec tak wątpliwego materiału, uznał że śledztwo przygotowawcze powinno być umorzone (na marginesie, z korespondencji między Sipowiczem a Oddziałową Komisją Ścigania Zbrodni Hitlerowskich wynikało, że ta ostatnia nie posiadała żadnych dokumentów dotyczących działalności legnickiego Gestapo).
Plotka powraca wołem
Tymczasem sprawa zrobiła się już dość głośna wśród lokalnej społeczności, w związku z czym pojawili się kolejni świadkowie. Tym razem niejaki Marian Antoń, murarz zamieszkały w Jakuszowie, zeznał, że pewnego razu, kąpiąc się w czasie letnich upałów w jeziorze, zanurkował na głębokość ok. 2 metrów i zauważył jakiś nieduży, podłużny przedmiot spoczywający na dnie. Gdy stuknął w niego kilka razy ręką, przedmiot wydał głuchy odgłos.
Tymczasem sprawa zrobiła się już dość głośna wśród lokalnej społeczności, pojawili się więc kolejni świadkowie. Pewien murarz z Jakuszowa zeznał, że kąpiąc się w czasie letnich upałów w jeziorze zanurkował na głębokość ok. 2 metrów i zauważył na dnie jakiś nieduży, podłużny przedmiot.
W tym samym czasie przesłuchano kolejnego świadka, głównego księgowego PGR Jakuszów, które to gospodarstwo było formalnym właścicielem zbiornika. Zeznał on, że jezioro było przez kilka lat dzierżawione przez Spółdzielnię Rybołówstwa Śródlądowego we Wrocławiu, która regularnie zarybiała, a potem odławiała akwen. Często też w czasie połowu miało dochodzić do zrywania sieci rybackich na środku jeziora. Jednakże pracownik Spółdzielni (również przesłuchany przez wiceprokuratora wojewódzkiego z Wrocławia) powiedział, że owszem sieci się rwały, ale to dlatego że głębokość w tym miejscu wynosiła zaledwie 3 metry.
Ponownie więc wezwano do Jakuszowa saperów z Brzegu. Po dwóch tygodniach od pierwszych nieudanych poszukiwań żołnierze pojawili się nad jeziorem ze specjalistycznym sprzętem do przeczesywania dna. 21 października jezioro przetrałowano – tym razem coś ukazało się na powierzchni. Był to wrak metalowej łodzi – niewątpliwie produkcji niemieckiej. Strzępy włókien na kadłubie dowodziły, że to na niej rwały się sieci rybaków. Prawdopodobnie też to w łódź stukał nurkujący mieszkaniec Jakuszowa. Na tym zakończyły się poszukiwania archiwum legnickiego Gestapo.
Niewielkie jezioro na Dolnym Śląsku nie stało się więc polskim Toplitzsee (jezioro w Austrii, w którym pod koniec wojny Niemcy zatopili skrzynie z fałszywymi pieniędzmi, głównie funtami szterlingami, odnalezionymi i wydobytymi w 1959 roku).