Na Kresach Południowo-Wschodnich równie tragiczny los spotkał przedstawicieli polskiej inteligencji w Drohobyczu, Krzemieńcu, Stanisławowie i Tarnopolu. Niemcy eksterminowali polskie elity w ramach akcji specjalnych, takich jak Intelligenzaktion (m.in. Sonderaktion Krakau) oraz Akcja AB.
Lwowska branka
Po zajęciu Lwowa Niemcy przystąpili 1 lipca 1941 r. do aresztowań wśród polskiej inteligencji, uznanej – podobnie jak Żydzi i komuniści – za grupę szczególnie niebezpieczną dla interesów III Rzeszy. Listy proskrypcyjne sporządzono przed wybuchem wojny niemiecko-sowieckiej, a informacji dostarczyli przebywający w Krakowie ukraińscy studenci, członkowie Organizacji Ukraińskich Nacjonalistów. Były one częściowo nieaktualne ‒ znaleźli się na nich nieżyjący już Ludwik Bernacki, dyrektor Zakładu Narodowego im. Ossolińskich, a także profesorowie Roman Leszczyński i Adam Bednarski.
Jako pierwszego gestapo zatrzymało 2 lipca prof. Kazimierza Bartla, byłego trzykrotnego premiera Rządu Rzeczypospolitej. Wprost z Politechniki Lwowskiej został przewieziony do dawnego gmachu Miejskich Zakładów Elektrycznych, który niemiecka policja polityczna zajęła po sowieckiej. Rodzina Bartlów dostała dziesięć minut na opuszczenie domu, cenne antyki zagrabiono, książki naukowe z bogatej biblioteki wywieziono do Berlina, a pozostałe spalono.
Nocą z 3 na 4 lipca między godziną 22.00 a 2.00 Niemcy aresztowali aż 52 osoby. Od domu do domu krążyło równocześnie kilka niewielkich patroli złożonych z członków SS, gestapo i Ukraińców służących za przewodników oraz tłumaczy. Represje dotknęły naukowców, w wielu przypadkach członków ich rodzin i służby, a także przebywających u nich gości. Wśród ofiar znaleźli się osiemdziesięciodwuletni Adam Sołowij i siedemdziesięcioczteroletni Roman Rencki, który kilka dni wcześniej wrócił z więzienia na Brygidkach, uniknąwszy śmierci z rąk Sowietów.
Najwięcej osób aresztowano u prof. Tadeusza Ostrowskiego, skąd poza nim zabrano dr. Stanisława Ruffa z całą rodziną oraz ks. Władysława Komornickiego. W domu prof. Jana Greka zatrzymano jego szwagra ‒ znanego krytyka i publicystę Tadeusza Boya-Żeleńskiego, którego nazwiska nie było na liście proskrypcyjnej. Nie oszczędzono prorektora Uniwersytetu Jana Kazimierza prof. Romana Longchamps de Bérier, a także jego synów ‒ Bronisława i Zygmunta, absolwentów Politechniki Lwowskiej, oraz osiemnastoletniego Kazimierza. Gestapowcy zachowywali się z reguły bardzo brutalnie i dopuszczali się pospolitych kradzieży. Profesorowi Longchamps de Bérier wyrwali z rąk papierośnicę, zabrali maszynę do pisania i brylantowy pierścionek. Choremu na serce prof. Antoniemu Cieszyńskiemu nie pozwolili zabrać lekarstwa.
W ciemnościach, twarzą do ściany
Aresztowani, a także ich żony zachowywali się z godnością, niektórzy próbowali nawet protestować przeciwko przejawom prostactwa i brutalności, a odprowadzany przez gestapowców prof. Kazimierz Vetulani lekceważąco pogwizdywał.
Wszystkich zatrzymanych ‒ z wyjątkiem Kazimierza Bartla ‒ przewieziono do znajdującej się nieopodal Wzgórz Wuleckich bursy Zakładu Wychowawczego im. Abrahamowiczów, gdzie od kilku dni mieściła się szkoła dla ukraińskiej milicji. Byli maltretowani fizycznie i psychicznie. Musieli stać w ciemnościach na korytarzu twarzami do ściany z opuszczonymi głowami, a każdy ich ruch karano uderzeniem. Zabierano ich pojedynczo na przesłuchania. Podczas jednego z nich pobity, a potem zastrzelony przez gestapowców został syn prof. Stanisława Ruffa, Adam. Do zmywania jego krwi z podłogi zmuszono żony profesorów, a ich samych – by wynieśli ciało Ruffa najpierw poza budynek, a potem na miejsce kaźni.
Jedynym zatrzymanym, który zdołał uniknąć zagłady, był prof. Franciszek Groër. Z powodu niemiecko brzmiącego nazwiska i dyplomu ukończenia uniwersytetu we Wrocławiu przesłuchujący zarzucili mu zdradę, on jednak odpowiedział, że jest Polakiem. Mimo to wypuszczono go do domu po godzinie policyjnej. Może o losie prof. Groëra przesądził fakt, że jego żona była Angielką.
Na miejscu kaźni
Rankiem 4 lipca wyprowadzono na miejsce straceń na Wzgórzach Wuleckich 32 osoby w dwóch grupach. Pierwsza szła, niosąc ciało zamordowanego Adama Ruffa, a drugą przetransportowano ciężarówką. Osobno dowieziono trzy kobiety. W kolejnej ‒ trzeciej ‒ egzekucji stracono jeszcze cztery osoby. Ogółem Niemcy zamordowali tego dnia czterdzieści osób. Nazajutrz rozstrzelali jeszcze dwie.
11 lipca aresztowano dwóch profesorów Akademii Handlu Zagranicznego we Lwowie, Henryka Korowicza i Stanisława Ruziewicza, których zabito w nieznanym miejscu. Tego samego dnia został zatrzymany również Władysław Wisłocki, kustosz Biblioteki Zakładu Narodowego im. Ossolińskich we Lwowie. Jego dalszy los jest nieznany, ale bez wątpienia i on nie uniknął śmierci.
Jako ostatniego zamordowano 26 lipca prof. Kazimierza Bartla. Aresztowano go na polecenie Ottona Rascha, szefa grupy operacyjnej Einsatzkommando C, i przetrzymywano w siedzibie gestapo przy ul. Pełczyńskiej. Nie był przesłuchiwany, traktowano go poprawnie, mógł pisać i otrzymywać listy oraz obiady od żony. Sytuacja zmieniła się, gdy po około trzech tygodniach został przeniesiony do więzienia przy ul. Łąckiego. Współwięzień Antoni Stefanowicz wspominał:
„Wyzywano go od pachołków żydokomuny i pewnego razu […] gestapowiec kazał Bartlowi czyścić buty Ukraińcowi z Hilfsgestapo, »by polski profesor i minister czyścił buty parobkowi ukraińskiemu od koni«. Bartel był załamany psychicznie i […] nie mógł zrozumieć całej istoty tragedii”.
Decyzję o jego zgładzeniu wydał osobiście szaf SS Heinrich Himmler, choć ‒ jak się wydaje ‒ nie było to możliwe bez wiedzy Adolfa Hitlera. Być może uznano Bartla za komunistę z powodu jego wcześniejszych wizyt w Moskwie pod sowiecką okupacją, a może odmówił sformowania polskiego rządu kolaboracyjnego. Tej ostatniej wersji zaprzecza historyk Sławomir Kalbarczyk, podkreślając, że
„Niemcy nie przewidywali […] możliwości utworzenia polskiego państwa marionetkowego, nie było zatem potrzeby poszukiwania ludzi, którzy stanęliby na jego czele”.
Profesor Bartel został rozstrzelany 25 lub 26 lipca albo na Wzgórzach Wuleckich, albo w więzieniu przy ul. Łąckiego, po czym jego ciało ukryto na Wulce.
Największa tragedia dotknęła rodzinę prof. Romana Longchamps de Bérier, który został zamordowany z trzema synami. Po trzech członków straciły rodziny Stożków i Ruffów. Kilka osób niespokrewnionych z ofiarami Niemcy zabili, by pozbyć się świadków grabieży.
W dzienniku jednego z morderców, Felixa Landaua, znajdujemy przerażający wpis:
„Jeden [z rozstrzelanych] nie chciał za nic umrzeć – na pierwszym rozstrzelanym leżała już pierwsza warstwa piachu, aż tu z kupy podnosi się ręka, kiwa i pokazuje na jakieś miejsce, prawdopodobnie serce”.
Emanuel Stożek po salwie nadal żył, bo nie został trafiony – zginął od strzału z rewolweru. Osób, które wpadły do dołów śmierci, nie dobijano, możliwe więc, że w momencie przysypywania ziemią niektóre jeszcze żyły.
Według relacji Karola Cieszkowskiego, jeden ze skazanych podjął dramatyczną próbę ratowania życia – na ułamek sekundy przed wystrzałem upadł do jamy, a potem z niej wyskoczył, by uciec. Nie zdołał.
Ogółem od 4 do 26 lipca 1941 r. Niemcy zabili 45 osób. Wśród nich było 22 profesorów, dwóch docentów, sześciu doktorów i czterech inżynierów. Największą grupę zawodową stanowili lekarze. Wśród zamordowanych znalazło się też dziewięciu obrońców Lwowa z listopada 1918 r. i jeden Żyd. Akcja wymierzona była zatem w polskie środowisko naukowe Lwowa.
Oni strzelali
Niemcy wybrali jako miejsce kaźni położone na terenie miasta Wzgórza Wuleckie w pobliżu ul. Nabielaka, gdzie mieszkało wielu profesorów Politechniki Lwowskiej. Masakra odbyła się na otwartej przestrzeni, blisko domów mieszkalnych ‒ dlatego jej świadkami było kilka osób, m.in. Karol Cieszkowski, Maria Łomnicka, szwagier rozstrzelanego prof. Romana Witkiewicza Tadeusz Gumowski wraz ze swym ojcem, żoną i siostrą, Zofia Nowak-Przygodzka, Zofia Orlińska-Skowronowa, Anna Solecka, Janina Więckowska, Kazimierz Wojtas i Maria Załęska.
Za przeprowadzenie egzekucji odpowiedzialny był dowódca Policji Bezpieczeństwa (Sicherheitspolizei) i Służby Bezpieczeństwa Reichsführera SS (SD) w Krakowie, SS-Brigadeführer Eberhard Schöngarth. Jej wykonawcami byli członkowie gestapo wchodzący w skład niepodlegającego Einsatzgruppe C oddziału operacyjnego Policji Bezpieczeństwa i SD (Einsatzkommando zur besonderen Verwendung), przed którym postawiono zadanie „rozpracowania i oczyszczania nowo okupowanego terenu”. Formacja ta liczyła ok. 250 osób, a w jej skład wchodzili m.in. Wilhelm Badura, Max Draheim, Paul Grusa, Heinrich Heim, Otto Kipka, Alfred Heinrich Kück, Gottlieb Kuhlmann, Walter Leiber, Horst Waldenburger, Wilhelm Rosenbaum, dwaj volksdeutsche: piłkarze Pogoni Lwów bracia Johann i Wilhelm Maurerowie, a także znani z okrucieństwa Hans Krüger – szef gestapo w Stanisławowie, Walter Kutschmann ‒ odpowiedzialny za rozstrzeliwania ludności w Tarnopolu, Felix Landau ‒ szef referatu ds. żydowskich w Drohobyczu, Walter Martens ‒ komendant więzienia przy ul. Łąckiego, i Kurt Stawizki ‒ szef gestapo we Lwowie odpowiedzialny za deportacje Żydów do obozu zagłady w Bełżcu. Formacja ta pojawiła się we Lwowie 2 lipca i od razu wzięła udział w zabijaniu Żydów.
W zatrzymaniach polskich naukowców brali udział Ferdinand Kammerer, Gerhard Hacker, Kurt Kölner, Karl-Heinz Keller, Viktor Gurth oraz zatrudniony we wspomnianym Einsatzkommando jako tłumacz Pieter Menten – przedwojenny mieszkaniec Lwowa, holenderski malwersant, znawca i kolekcjoner dzieł sztuki, który bogacił się na wojnie. Oddział egzekucyjny liczył według relacji świadków od siedmiu do dziesięciu osób, a w jego składzie miało znajdować się dwóch ukraińskich milicjantów.
Grabież i mord
Aresztowaniom, a później zbrodni popełnionej na lwowskich uczonych towarzyszyły eksmisje ich bliskich i grabież mienia. Osobą szczególnie w ten proceder zaangażowaną był wspomniany Pieter Menten, który osobiście nadzorował „przejmowanie” szczególnie bogatych w cenne zbiory mieszkań profesorów Jana Greka i Tadeusza Ostrowskiego. Znamienne jest, że tylko w tych dwóch przypadkach Niemcy wkrótce powrócili, by aresztować mieszkające tam kobiety, również służbę. Oba mieszkania natychmiast zapieczętowano, a Menten nabył od niemieckiego Zarządu Powierniczego dziewięciopokojowe mieszkanie Ostrowskich wraz z jego wyposażeniem: meblami, obrazami i cennymi dziełami sztuki – wśród nich także zdeponowanymi tam zbiorami z kolekcji książąt Jabłonowskich i hrabiów Badenich – za zaledwie 5 proc. jego wartości. W mieszkaniu prof. Greka Menten zawłaszczył m.in. dzieła Jana Matejki, Stanisława Wyspiańskiego i Stanisława Ignacego Witkiewicza. Całkowicie ograbiono również dom Bartlów.
Niemcy okłamywali rodziny zamordowanych, łudząc je nadzieją, że ich bliscy żyją. Po mieście rozeszła się nawet pogłoska o przetrzymywaniu ich w luksusowych warunkach, w jakimś sanatorium. Okrutna prawda o ich losie powoli przenikała jednak do opinii publicznej ‒ mimo strachu, który towarzyszył nielicznym świadkom egzekucji.
Zamordowani naukowcy nie byli jedynymi ofiarami spośród polskiej inteligencji Lwowa. 11 lipca 1941 r. Niemcy aresztowali kilkuset studentów Uniwersytetu Lwowskiego, zwłaszcza z niższych roczników ‒ Polaków i Żydów, których więziono w gmachu gestapo przy ul. Pełczyńskiej, w Szkole Kadeckiej oraz na komendzie milicji ukraińskiej przy ul. Łozińskiego. Około stu polskich akademików już nigdy nie powróciło do swych domów. W listopadzie 1941 r. został zamordowany prof. Stefan Grajewski z Akademii Weterynaryjnej we Lwowie. W niemieckim obozie koncentracyjnym Auschwitz-Birkenau zginęła doc. Łucja Charewiczowa ‒ kustosz Muzeum Historycznego Miasta Lwowa, a na Majdanku prof. Kazimierz Kolbuszewski – historyk literatury, aresztowany za pomoc udzielaną Żydom, i doc. Helena Polaczkówna – wybitny heraldyk, historyk, sfragistyk i archiwista. Za przenoszenie grypsów został stracony w więzieniu przy ul. Łąckiego lekarz dr Władysław Potencki.
Żeby nie został ślad…
Klęski III Rzeszy na froncie wschodnim spowodowały, że Reichsführer SS Heinrich Himmler wydał rozkaz zniszczenia śladów popełnionych zbrodni. 8 października 1943 r. na rozkaz Niemców członkowie żydowskiego Sonderkommando 1005 rozkopali doły śmierci na Wzgórzach Wuleckich. Ciała zamordowanych wrzucono na ciężarówkę i wywieziono. Zostały spalone w Lesie Krzywczyckim, co zaświadczył jeden z nielicznych ocalałych członków tego Sonderkommando Leon Weliczker. Według jego relacji wydobyto zwłoki 38 osób, w tym trzech kobiet. Gdzie ukryto ciała siedmiu pozostałych – nie wiadomo.
Chociaż odpowiedzialność za popełnienie zbrodni spoczywa bez wątpienia na Niemcach, wyjaśnienia wymaga także ukraiński ślad. Jak już wspomniano, listy proskrypcyjne zostały ułożone z pomocą OUN. Jej przywódcy nienawidzili Polaków i chcieli doprowadzić do ich usunięcia z Kresów Południowo-Wschodnich w celu budowy jednolitego etnicznie państwa. Stepan Bandera nakazywał w instrukcji swoim współpracownikom:
„Zbierać personalne dane o wszystkich wybitnych Polakach i zestawiać czarne listy”.
Po wkroczeniu Wehrmachtu do Lwowa ounowcy rozrzucili w mieście ulotki:
„Lachów, Żydów i komunistów niszcz bez litości, nie miej zmiłowania dla wrogów Ukraińskiej Rewolucji Narodowej”.
Na podstawie list ułożonych przez tę organizację Niemcy przeprowadzili również eksterminację polskiej inteligencji Krzemieńca i Stanisławowa. Współudział części Ukraińców w aresztowaniach, rozstrzeliwaniach, a także grabieży nie ulega wątpliwości. Osobą, która zajęła mieszkanie prof. Władysława Dobrzanieckiego po jego zamordowaniu, był brat Jewhena Wreciony, komendanta milicji ukraińskiej we Lwowie.
Zasadne wydaje się pytanie: dlaczego właśnie ci, a nie inni naukowcy zostali zgładzeni? We Lwowie na czterech wyższych uczelniach pracowało wówczas kilkuset profesorów, docentów i doktorów ‒ jaki był zatem klucz tej zbrodniczej selekcji. Nie brakowało też osób równie wielkiego formatu, jak choćby mikrobiolog Rudolf Weigl, światowej klasy matematycy Stefan Banach i Hugo Steinhaus, antropolog i etnograf Jan Czekanowski i geograf Eugeniusz Romer, który natychmiast po wkroczeniu Wehrmachtu do Lwowa ukrył się w klasztorze Ojców Zmartwychwstańców przy ul. Piekarskiej. Zamordowanie Weigla nie wchodziło w rachubę, ponieważ kierował on potrzebnym Niemcom instytutem przeciwtyfusowym, nie musieli mieć jednak skrupułów w stosunku do pozostałych uczonych, a ustalenie ich miejsc zamieszkania nie stanowiło większego problemu. Aresztowany Stefan Banach przebywał w więzieniu przez kilka tygodni, jednak postawiono mu jedynie zarzut przemytu reichsmarek, a potem go zwolniono.
Co zatem było głównym powodem zbrodni? Grabież? Zamiar zadania bolesnego ciosu polskiej nauce i zastraszenia polskiego środowiska naukowego Lwowa? Żaden z aresztowanych nie zagrażał przecież w tamtym momencie interesom III Rzeszy.
Wspomnianą listę śmierci skorygowano w jednym przypadku, gdy w miejsce nieżyjącego już prof. Adama Bednarskiego aresztowano, a potem zgładzono doc. Jerzego Grzędzielskiego. Informacji o tym, że jest on następcą zmarłego na stanowisku kierownika Kliniki Okulistycznej UJK, udzieliła na żądanie gestapo nieświadoma zagrożenia żona Bednarskiego. Szukano też nieżyjącego prof. Napoleona Gąsiorowskiego (zm. 27 czerwca 1941 r. podczas wykładu). Profesorowie Aleksander Domaszewicz oraz Jan Lenartowicz, uprzedzeni przez życzliwych im Ukraińców, opuścili Lwów – ten drugi został dwukrotnie aresztowany przez ukraińską milicję, ale zwolniono go po interwencji prof. Mariana Panszczyna. Wydaje się, że Niemcy nie byli całkiem świadomi, kogo rozstrzelali. Niech świadczy o tym fakt, że kilka dni po śmierci prof. Stanisława Pilata poszukiwali go, chcąc wykorzystać jego wiedzę dla swych potrzeb.
Niewygodna pamięć
Ekspatriowani ze Lwowa lwowscy naukowcy nie zapomnieli o swych zamordowanych kolegach. Ich staraniem w 1964 r. na pl. Grunwaldzkim we Wrocławiu odsłonięto pomnik autorstwa Borysa Michałowskiego ze wspomnieniem „wszystkich polskich profesorów zabitych i zmarłych w czasie okupacji hitlerowskiej”. Umieszczenie tablicy z imionami i nazwiskami zabitych naukowców Lwowa stało się możliwe dopiero w listopadzie 1981 r.
Jeszcze trudniejsza droga prowadziła do upamiętnienia profesorów w sowieckim, a później ukraińskim Lwowie. W 1956 r. na miejscu zbrodni postanowiono fundamenty pod betonowe bloki pomnika. Z zaprojektowanych trzech płyt dopiero w latach 1974‒1976 powstała jedna z nich z realistycznym przedstawieniem zamordowanych. Prace przerwano jednak z nieznanych przyczyn, a na początku lat osiemdziesiątych XX w. płytę zdemontowano.
Dopiero w latach dziewięćdziesiątych staraniem rodzin osób pomordowanych oraz Polskiego Towarzystwa Opieki nad Grobami Wojskowymi we Lwowie udało się postawić w pobliżu miejsca zbrodni niewielki pomnik w kształcie krzyża. Dwujęzyczne, polskie i ukraińskie tablice informują o mordzie „polskich profesorów lwowskich uczelni” wymienionych z nazwiska. Miejsce to zostało sprofanowane w nocy z 9 na 10 maja 2009 r. przez „nieznanych sprawców”, którzy pokryli pomnik swastykami i ukraińskimi napisami: „Śmierć Lachom”.
3 lipca 2011 r. w jarze, poniżej tego skromnego krzyża, został z inicjatywy prezydenta Wrocławia Rafała Dutkiewicza i mera Lwowa Andrija Sadowego odsłonięty okazały pomnik autorstwa Aleksandra Śliwy, sfinansowany ze środków budżetowych Wrocławia i Lwowa, Politechniki Lwowskiej i darczyńców prywatnych. Realizatorem było Kolegium Europy Wschodniej im. Jana Nowaka-Jeziorańskiego we Wrocławiu, a symbolika nawiązuje do piątego przykazania Dekalogu: „Nie zabijaj”. Jeżeli ktoś nie zna historii mordu polskich profesorów, przesłanie monumentu pozostanie dlań niezrozumiałe. Nie umieszczono na nim żadnego napisu, nie ma tablicy z nazwiskami ofiar.
Uroczystość odsłonięcia, której byłem świadkiem, pozostawiła niesmak i przykre wrażenie. Przedstawiciele Rzeczypospolitej nie wspomnieli nawet, że zamordowani byli polskimi profesorami ‒ jedynym, który to uczynił, był ukraiński rektor Uniwersytetu Narodowego „Politechnika Lwowska”. Prowokacyjne było wystąpienie przewodniczącego Lwowskiej Rady Obwodowej Oleha Pankiewicza, który domagał się, by Polacy nie niszczyli ukraińskich pomników czczących żołnierzy UPA, by historycy nie fałszowali polsko-ukraińskiej historii, a sejm nie uznawał UPA za organizację zbrodniczą. Nie odczytano nawet nazwisk zamordowanych naukowców, nie dopuszczono do głosu rodzin.
Zamordowanym uczonym poświęcono także tablice w Collegium Novum Uniwersytetu Jagiellońskiego w Krakowie, w hallu oddziału Polskiej Akademii Nauk we Wrocławiu i w korytarzu głównym Uniwersytetu Wrocławskiego. We Lwowie upamiętniają ich tablice w bazylice metropolitalnej oraz gmachu głównym Uniwersytetu Narodowego „Politechnika Lwowska”. 12 lipca 2013 r. Sejm RP uchwałą oddał cześć polskim ofiarom.
Nie ma winy, nie ma kary
Poza Felixem Landauem, którego na podstawie zapisów w jego pamiętniku sąd przysięgłych w Stuttgarcie skazał w 1962 r. na dożywotnie więzienie, żadnego ze sprawców lwowskiej zbrodni nie ukarano za ten czyn. Odpowiedzialny za egzekucję SS-Brigadeführer Eberhard Schöngarth został na mocy wyroku brytyjskiego sądu wojskowego z 1946 r. powieszony ‒ za rozstrzelanie wziętego do niewoli lotnika. W 1968 r. sąd w Münster skazał na dożywocie Hansa Krügera ‒ za ludobójstwo wobec stanisławowskich Żydów. Zeznania złożone przez Karolinę Lanckorońską, której Krüger przyznał się podczas przesłuchania w 1942 r. w przypływie szału do udziału w eksterminacji polskiej elity Lwowa, nie zostały uwzględnione. Przed Specjalnym Sądem Karnym w Amsterdamie stanął z kolei Pieter Menten, któremu nie udowodniono współudziału w mordzie naukowców ani grabieży należącego do nich mienia. W 1980 r. został skazany na dziesięć lat więzienia za udział w zabójstwie kilkudziesięciu Żydów w Podhorodcach. Gdy „łowca nazistów” Szymon Wiesenthal odnalazł Waltera Kutschmanna, który ukrywał się w Argentynie pod nazwiskiem Pedro Ricardo Olmo, władze tego kraju odmówiły jego ekstradycji, tłumacząc się przedawnieniem nakazu zatrzymania.
Tekst pochodzi z numeru 7-8/2021 „Biuletynu IPN”