Władze komunistyczne nie zamierzały się przyłączać do dziękczynnego Te Deum Kościoła katolickiego za to, że tysiąc lat wcześniej księstwo Mieszka I weszło do rodziny państw chrześcijańskich jako jej pełnoprawny członek i nie pozostawało już na uboczu zachodniej cywilizacji europejskiej. Milenium stało się okazją dla władz PRL do zorganizowania konkurencyjnych obchodów Tysiąclecia Państwa Polskiego. Na festynach i wiecach kuszono atrakcjami mającymi odciągnąć Polaków od uroczystości kościelnych. Władze miały nawet przez chwilę zamiar ściągnąć nad Wisłę zespół „The Beatles”, będący wówczas u szczytu sławy.
Uroczystości kościelne – organizowane najczęściej w stolicach diecezji – cieszyły się ogromną frekwencją. Ludzie nie dali się zwieść błyskotkami i pozostali odporni na komunistyczną propagandę.
Kiedy się ogląda zdjęcia z obchodów Milenium, wszędzie uderza ten sam widok: tłum, głowa przy głowie – wydaje się, że szpilki nie dałoby się nigdzie wetknąć. Nie było wprawdzie aż tak licznych zgromadzeń, jak później podczas pielgrzymek papieskich, ale skupiska pod względem frekwencyjnym robiły imponujące wrażenie. Oczywiście nie na komunistach, dla których było jasne, że przegrali walkę „o rząd dusz”.
Pilnują nas jak przestępców
Prymas i biskupi cały czas czuli na sobie oddech bezpieki. Kardynał Stefan Wyszyński bez trudu rozpoznawał w tłumie funkcjonariuszy osławionego urzędu. W Sandomierzu 3 lipca w drodze do katedry zauważył na balkonie starostwa „siną twarz powiatowego urzędnika SW i ubowców”. Wracając „wśród niemożliwego tłoku”, widział, jak „balkon państwowy” nadal uginał się od „ciężaru władzy”. Prymas zanotował:
„Podnoszę głowę. Na balkonie sterczy wysoki pan o sinej twarzy. Błogosławimy go. Ani drgnął. To człowiek – dziś obcy naszym przeżyciom. Ale włączmy go w nasze serce”.
Już po wyjeździe z Sandomierza kard. Wyszyński dostrzegł, że za samochodami jego i ojców paulinów „wlecze się UB-e w dwóch autach”. Kiedy samochód z prymasem zatrzymał się „dla eksperymentu”, „cień z UB-e zaraz skręcił w las”. Kardynał zapisał z gorzką ironią:
„Ale gdyśmy ruszyli – wypłynął i wlókł się za nami do samej Jasnej Góry. Pilnują nas jak przestępców”.
Tak było w całej Polsce: śledzenie, a do tego zatrzymywanie bez uzasadnienia i kontrole aut z prymasem i biskupami. Komuniści robili wszystko, aby utrudnić życie kard. Wyszyńskiemu i wiernym mu hierarchom.
Nie pójdą biskupi z pastorałami na Lwów
Szczególne zaniepokojenie „ludowej” władzy budziły uroczystości milenijne w miastach położonych w pobliżu granicy z ZSRS. Chodziło o stolice administratur apostolskich w Drohiczynie, Białymstoku i Lubaczowie, będących pozostałościami dawnych polskich diecezji, które w wyniku postanowień jałtańskich znalazły się na terenie Związku Sowieckiego.
Najgorszy los spotkał archidiecezję lwowską, która prawie w całości została odcięta od Rzeczypospolitej. W granicach Polski pozostał zaledwie skrawek o powierzchni 1810 km kw. Ze względu na sytuację polityczną nie było mowy o nawiązaniu do dawnej nazwy, dlatego do 1992 r. funkcjonowała tam struktura określana jako „archidiecezja w Lubaczowie”. Mimo tak drastycznego ograniczenia terytorialnego tradycje Kościoła lwowskiego były tam pielęgnowane, o czym świadczyły lubaczowskie obchody milenijne.
Jak odnotował prymas Wyszyński w zapiskach Pro memoria, ks. infułat Jan Nowicki, administrator apostolski polskiej części archidiecezji lwowskiej z siedzibą w Lubaczowie, miał przed uroczystościami milenijnymi bardzo nieprzyjemne rozmowy z władzami partyjnymi w Rzeszowie. Jego rozmówcy z PZPR wyrażali niezadowolenie z powodu organizowania w Lubaczowie Sacrum Poloniae Millennium i przestrzegali przed akcjami politycznymi. Ksiądz infułat Nowicki zbył te obawy argumentem, że „biskupi nie pójdą przecież z pastorałami na Lwów”.
Uroczystości milenijne wyznaczono na 22 i 23 października 1966 r. Data nie była przypadkowa, 21 października w kalendarzu liturgicznym wypada bowiem wspomnienie bł. abp. Jakuba Strzemię, drugiego – po Matce Bożej Królowej Polski – patrona archidiecezji lwowskiej.
Podczas obchodów nie wymieniano z wiadomych względów nazwy Lwów, ale czyniono nieustanne aluzje do dziedzictwa Kościoła lwowskiego. W przemówieniu powitalnym ks. infułat Nowicki często używał określenia semper fidelis (łac. zawsze wierny). Dla zgromadzonych było to aż nadto czytelne. Świadczy o tym anonimowe wspomnienie jednej z uczestniczek uroczystości:
„[…] nie wolno nawet wspominać o Lwowie, więc się mówi tylko: semper fidelis. Ostatecznie to jest przecież synonim. W pierwszej chwili po przyjeździe do Lwowa każdy się dowiadywał, że Leopolis semper fidelis, bo na dworcu lwowskim było [to] wypisane na herbie Lwowa. Widać w dobrym miejscu był ten napis umieszczony, bo każdy lwowianin ma to hasło najgłębiej w duszy wyryte. Gdy więc przez cały dzień uroczystości milenijnych było to powtarzane, nikt nie miał wątpliwości, o co chodzi”.
Pełne aluzji było też przemówienie kard. Wyszyńskiego:
„Gdy obecnie stajemy w prastarym grodzie lubaczowskim, mamy przed oczyma skondensowane na tym małym skrawku przeżycia olbrzymiej i rozległej ziemi, na której kochano Boga aż do krwi, której broniono w imię Boże aż do krwi i której ufa się nadal niezłomnie, nadprzyrodzoną nadzieją, aż …do krwi! To są prawdy, dla których dzisiaj my, polscy biskupi, stajemy tu przed Wami, z uczuciem głębokiej pokory, świadomi wszystkich zasług, jakie właśnie tutaj, przez wierność Bogu, Krzyżowi i Ewangelii, zostały złożone dla Narodu katolickiego, i dla Tej, którą zwiemy Polonia semper fidelis. Jakże się cieszymy, że w tym zawołaniu jest cząstka tego, co znamionuje Lud waszej diecezji, o którym mówiono – semper fidelis”.
W Pro memoria prymas, po uroczystościach w Lubaczowie, mówił już otwartym tekstem. Z jego słów przebijała nadzieja, że miasto nad Pełtwią wróci do Polski:
„Problem Lwowa jest tu jednak otwarty. Społeczeństwo polskie i ukraińskie nie może pogodzić się z zaborem Lwowa przez ZSRR. Przez ten akt wykopano nową przepaść między Polską a Rosją, która nigdy we Lwowie nie władała i nie ma żadnych tytułów «do obrony interesów ludności» we Lwowie. Na swoją rękę działa tu podobno podziemie ukraińskie. Ludność polska stoi jednakże twardo na straży tej miedzy, jaka powstała po zniszczeniu dawnej granicy polskiej na Wschodzie. Wielkie straty poniósł Kościół, gdyż cofnął się co najmniej o 200 km na zachód. Wraz z Kościołem łacińskim cofnęła się też i Polska. Kiedy tu powróci, trudno odpowiedzieć”.
Kardynał Wyszyński skończył swoje zapiski z Lubaczowa słowami:
„Wszystkim dzielnym lwowianom życzymy, by nas co rychlej zaprosili do Lwowa”.
Również w niewielkim Drohiczynie nad Bugiem, stolicy pozostałej w granicach Polski części diecezji pińskiej, podczas uroczystości w dniach 1–2 października 1966 r. nawiązywano do przedwojennej historii tego Kościoła lokalnego.
Zaniepokojenie bezpieki wywołała wystawa milenijna, na której eksponowano dziedzictwo diecezji pińskiej ze szczególnym uwzględnieniem postaci świątobliwego bp. Zygmunta Łozińskiego. Uwadze esbeków nie uszło to, że na planszach zaznaczono teren byłej diecezji, co miało być dowodem na podważanie przez Kościół katolicki granicy ze Związkiem Sowieckim. Niezadowolenie komunistycznych władz wywołała także tablica upamiętniająca księży zamordowanych podczas II wojny światowej, poświęcona na początku uroczystości milenijnych. Znalazły się na niej, jak podkreślono w sprawozdaniu do wojewódzkich władz Służby Bezpieczeństwa, również nazwiska tych duchownych, „którzy za walkę ze Związkiem Radzieckim ponieśli zasłużoną karę”.
Administrator apostolski diecezji w Drohiczynie, ks. infułat Michał Krzywicki, odważnie mówił o straszliwych carskich represjach skierowanych przeciwko Polakom na tych terenach, zwłaszcza duchowieństwu katolickiemu. Jak tłumaczył, zaborcy uznawali Kościół za najmocniejszą więź, jaka łączy naród polski, a zarazem jest ostoją jego dążeń do wolności. Ksiądz infułat Krzywicki podał liczne przykłady ilustrujące represje rosyjskiego zaborcy i jego ingerencje w życie Kościoła. Aluzje do współczesności nasuwały się same.
Kaznodzieja podjął też polemikę z historiografią marksistowską, która dawała władzom komunistycznym podstawy do organizowania uroczystości Tysiąclecia Państwa Polskiego, konkurencyjnych wobec kościelnych.
„Twierdzenie, że od Chrztu Mieszka I jest początek państwa polskiego – mówił ks. infułat Krzywicki – historycznie nie jest prawdziwe. Państwo istniało znacznie wcześniej, bo Mieszko był już księciem, dlatego ożenił się z księżniczką czeską, Dobrawą, chrześcijanką. Dowodzi to jasno, że było już księstwo jako twór państwowy, którego nie on był założycielem”.
Zalążki społeczeństwa obywatelskiego
Obchody Milenium w 1966 r. ujawniły zdolność Polaków do samoorganizowania się, wyzwoliły w ludziach energię, pomysłowość i zaradność. Było to szczególnie widoczne w mniejszych miastach niedysponujących żadną bazą lokalową, mających olbrzymie kłopoty aprowizacyjne i komunikacyjne.
Wszędzie podkreślano bardzo dobrą organizację, mimo trudności sprawianych przez lokalne władze. Nie było mowy o podstawieniu dodatkowych autobusów PKS czy pociągów, a i tak we wszystkich stacjach milenijnych obserwowano olbrzymie rzesze uczestników.
Milenium to olbrzymia machina organizacyjna. Trzeba było nie tylko przygotować odpowiednie materiały, jak śpiewniki, okolicznościowe broszury czy programy – co wówczas wymagało zgody cenzury – lecz także budować przy kościołach ołtarze, podia dla celebransów, chórów i orkiestr, zadbać o radiofonię, dekoracje budynków kościelnych itp.
Wielkim wyzwaniem było przyjęcie pielgrzymów. W liczącym 2 tys. mieszkańców Drohiczynie w uroczystościach uczestniczyło 20 tys. wiernych.
Dziwiono się, jak takie małe miasto i tak biedna okolica mogły przyjąć tylu gości milenijnych i zorganizować wszystko jak największe stolice biskupie. Stało się tak dzięki zjednoczeniu i ofiarności tamtejszych wiernych. Każdy dał, co miał: jajka, sery, drób, chleb. Niektórzy wsparli organizatorów finansowo, inni zapewnili pielgrzymom nocleg, wielu ofiarowało swoją pracę. Kobiety wysprzątały oraz przystroiły kościół i mieszkania dla biskupów, przyszykowały posiłki dla pielgrzymów. Mężczyźni zbudowali ołtarz i przygotowali dekorację.
Postawę miejscowej ludności docenił prymas Wyszyński, który w Pro memoria zanotował:
„Pomimo skromnych możliwości ludność wsparła Kurię, tak że przyniesiono wiele żywności dla gości, którzy przybyli na uroczystość. Podziwu godna ofiarność”.
Podobnie było w całej Polsce. W ten sposób tworzyły się zalążki społeczeństwa obywatelskiego, zdolnego zorganizować się nie tylko bez pomocy władzy państwowej, lecz nawet mimo ustawicznych przeszkód z jej strony.
Ekumeniczne łzy w Toruniu
Nieznany powszechnie jest fakt, że na obchody milenijne kard. Wyszyński wraz z polskimi biskupami wystosował 65 zaproszeń do episkopatów na wszystkich kontynentach. Dwa z tych zaproszeń miały szczególnych adresatów: duchowego zwierzchnika prawosławia, czyli ekumenicznego patriarchę Konstantynopola, oraz największą ekumeniczną organizację na świecie, czyli Światową Radę Kościołów, skupiającą wspólnoty o orientacji prawosławnej, protestanckiej i starokatolickiej. Polscy komuniści bardzo się jednak postarali, aby nasze Milenium miało „zaściankowy” charakter i nie wpuścili do Polski nie tylko papieża, lecz również innych gości zagranicznych. Gdyby przyjechali wówczas patriarcha Konstantynopola i sekretarz generalny Światowej Rady Kościołów, doszłoby do wydarzenia o ogromnej randze ekumenicznej.
Polskie Milenium dzięki prymasowi Wyszyńskiemu, idącemu z duchem otwartości Soboru Watykańskiego II, miało jednak akcent ekumeniczny. Wybrzmiał on w Toruniu, gdzie w 1645 r. – kiedy w Europie trwała wojna trzydziestoletnia o podłożu religijnym – odbyło się słynne Colloquium charitativum. Tak nazwano braterskie rozmowy katolików, luteranów, ewangelików reformowanych (kalwinistów), podjęte z nadzieją na uzyskanie jedności wiary i pokoju religijnego. Zamierzonych celów nie osiągnięto, ale pamięć o tym niesłychanym wydarzeniu nie zginęła i stała się inspiracją do zorganizowania 11 września 1966 r. w bazylice katedralnej św. Jana Chrzciciela i św. Jana Ewangelisty w Toruniu (tam bowiem przed ponad trzystu laty odbyło się Colloquium charitativum) Ekumenicznej Sesji Milenijnej.
Jedynym jej niekatolickim uczestnikiem był pastor Zygmunt Michelis, wielki polski patriota, założyciel i były prezes Polskiej Rady Ekumenicznej, eksproboszcz ewangelicko-augsburskiej parafii Świętej Trójcy w Warszawie. Dlaczego tylko Michelis reprezentował inne Kościoły chrześcijańskie podczas uroczystości w Toruniu? Odpowiedzi są dwie. Po pierwsze, nie było jeszcze współpracy między Kościołem rzymskokatolickim a Polską Radą Ekumeniczną, zrzeszającą osiem Kościołów mniejszościowych. Po drugie, kard. Wyszyński miał za złe jej przedstawicielom, że dają się wykorzystywać władzom PRL i tendencyjnie przedstawiają obraz Kościoła rzymskokatolickiego w gremiach kościelnych na Zachodzie, w tym na forum Światowej Rady Kościołów w Genewie.
Prymas darzył natomiast zaufaniem pastora Michelisa, który jako pierwszy duchowny z Kościołów mniejszościowych wyciągnął rękę do katolików i uczestniczył w nabożeństwach ekumenicznych odprawianych w rzymskokatolickim kościele św. Marcina w Warszawie. Kardynał Wyszyński udzielił Michelisowi zgody na odprawianie nabożeństw luterańskich w stołecznym kościele św. Kazimierza na Nowym Mieście, a następnie w kościele św. Marcina.
W czasie obchodów milenijnych pastora wprowadzono uroczyście do prezbiterium i poproszono, aby zajął miejsce między kard. Wyszyńskim a bp. Kazimierzem Kowalskim, ordynariuszem diecezji chełmińskiej i gospodarzem uroczystości. Po wysłuchaniu referatu historycznego ks. dr. Edmunda Piszcza, prymas Wyszyński poprosił ks. Michelisa, aby w imieniu wszystkich chrześcijan w Polsce podziękował Bogu za łaskę chrztu św. udzieloną naszemu narodowi przed tysiącem lat.
Pastor mówił:
„Wiary i miłości należy uczyć się pod Krzyżem Chrystusowym, na którym zapisane jest Jego krwią: «Aby wszyscy byli jedno, by świat uwierzył, żeś Ty mnie posłał» oraz «Ja jestem drogą, prawdą i życiem»”.
Kaznodzieja zakończył swoje wystąpienie modlitwą:
„Zechciej w tej uroczystej godzinie przyjąć nasze gorące dziękczynienie za łaskę chrztu świętego, której zechciałeś udzielić naszym ojcom już tysiąc lat temu. Niech stanie się źródłem i ogniskiem zjednoczenia wszystkich Twoich synów i córek w Polsce i na całym świecie. Jak ziarno z pól w chleb zgromadzamy, a grona winne tłoczymy, aby napój wydały, tak przetwórz nasze serca i zgromadź nas w jedno z wybranymi Twymi, prorokami i apostołami, męczennikami i wszystkimi świadkami Twej sprawy dla chwały imienia Twojego”.
Biskupi słuchali tego wystąpienia w wielkim skupieniu, wpatrzeni w Krzyż. Obecna podczas ekumenicznych uroczystości milenijnych s. Joanna Lossow, prekursorka ekumenizmu w polskim Kościele rzymskokatolickim, zanotowała:
„Chór zaintonował uroczysty hymn Gaude Mater Polonia, a w czasie śpiewu do ks. Michelisa podszedł ks. prymas Wyszyński, wymieniając z nim pocałunek pokoju. Następnie uczynił to również bp Kowalski, a po nim kolejno wszyscy zebrani w prezbiterium biskupi. Zgromadzeni zaś licznie na uroczystości wierni, patrząc na te gesty braterskie, po tylu latach nieprzyjaznej rozłąki, nie mogli już powstrzymać łez i po prostu płakali”.
Z wielkim zainteresowaniem oczekiwano na wystąpienie prymasa Polski, który mówił:
„My, pokolenie Polski milenijnej i Soboru Watykańskiego II, w którego intencji tak bardzo modlono się w naszym kraju, mamy szczęście u progu naszego nowego Tysiąclecia obserwować ducha ekumenicznego w Kościele Chrystusowym jako owoc Soboru. Duch ten mówi: miłość jest przed prawem, a jeśli prawo, to rozszerzona miłość. Ekumenizm jest owocem dojrzałości naszej epoki”.
***
Milenium kard. Wyszyński uważał za największe dzieło swojego życia. Kościół rzymskokatolicki wyszedł wówczas umocniony z konfrontacji z władzą komunistyczną. Nie można jednak postrzegać obchodów milenijnych jako wydarzenia o charakterze politycznym. Był to fenomen o wymiarze duchowym, który pokazał światu silną tożsamość katolicką Polaków, a sam prymas zyskał wówczas jeszcze większy autorytet i szacunek nie tylko wśród rodaków, lecz także za granicą.
Tekst pochodzi z numeru 4/2021 „Biuletynu IPN”