Na Węgrzech jazda autostopem była jednak wówczas surowo zabroniona jako czyn godzący w podstawowe zasady społecznego współżycia. Tępiona była z całą surowością przez aparat represji, tak jakby korzystanie z przygodnego środka transportu było równoznaczne z zamachem na ustrój socjalistyczny.
Żeby spacyfikować buntownicze nastroje w młodych rocznikach, ograniczano wszelkie przejawy oddolnej aktywności. Zakazano więc działalności klubów studenckich. Zabroniono grania jazzu w miejscach publicznych. Zdelegalizowano też autostop. Dlatego przez niemal trzy dekady był on dla węgierskiej młodzieży synonimem buntu i niezależności.
Kadarowska kontrola młodzieży
Zakaz ten wynikał stąd, że po antykomunistycznym powstaniu w 1956 r. władze w Budapeszcie postanowiły szczególnej kontroli poddać młodzież, która była główną siłą niepodległościowego zrywu. Żeby spacyfikować buntownicze nastroje w młodych rocznikach, ograniczano wszelkie przejawy oddolnej aktywności. Zakazano więc działalności klubów studenckich. Zabroniono grania jazzu w miejscach publicznych. Zdelegalizowano też autostop. Dlatego przez niemal trzy dekady był on dla węgierskiej młodzieży synonimem buntu i niezależności. Madziarzy przybywali więc do Polski, by przeżyć zakazaną przygodę. Tak pojawiła się cała generacja niepokornych zwana „pokoleniem autostopowiczów”.
Emisariusze węgierskiego antykomunizmu
Z przedstawicielami tego pokolenia bliżej zetknąłem się dziesięć lat temu, gdy – wspólnie z o. Pawłem Cebulą – przeprowadziłem cykl wywiadów z byłymi działaczami węgierskiej opozycji antykomunistycznej, którzy pełnili funkcję emisariuszy swoich środowisk w Polsce. Przyjeżdżali nad Wisłę, by uczyć się od naszych dysydentów nielegalnej działalności, tajników konspiracji, sztuki prowadzenia strajków, drukowania bezdebitowych wydawnictw czy organizowania demonstracji. Rozmowy złożyły się na książkę Węgierski łącznik, której wszyscy bohaterowie mieli za sobą doświadczenie podróżowania autostopem po Polsce. Jednym z nich był ambasador Węgier w Warszawie w latach 1990–1995 Ákos Engelmayer, który tak wyjaśniał fenomen sprzed lat:
„Dzisiaj brzmi to może dziwnie, ale dla mojego pokolenia Polska to było okno na świat. To była zupełnie inna rzeczywistość niż u nas. Można było jeździć autostopem, który na Węgrzech był zabroniony, a dla nas stał się nie tyle sposobem przemieszczania się, ile stylem życia i rodzajem buntu. W Polsce były takie imprezy, jak Warszawska Jesień czy Jazz Jamboree. Bartóka można było częściej posłuchać w Warszawie niż w Budapeszcie. Można było chodzić do klubów studenckich, oglądać zachodnie filmy i malarstwo abstrakcyjne – tego wszystkiego na Węgrzech nie było. Istniała też silna tradycja AK-owska i prężny Kościół. Ludzie o pewnych sprawach mówili swobodnie, podczas gdy ja się wciąż rozglądałem wokół, czy nikt nie podsłuchuje. Wróciłem więc na Węgry podbudowany faktem, że w ramach bloku socjalistycznego istnieje kraj, w którym da się wywalczyć taki obszar swobody”.
Attila Szalai
Jedną z najbarwniejszych postaci w gronie węgierskich autostopowiczów był Attila Szalai, który najpierw, począwszy od 1968 r., zjeździł Polskę wzdłuż i wszerz, a następnie w latach 1976–1990 mieszkał w naszym kraju. W tym czasie zajmował się tłumaczeniami literatury polskiej na język węgierski, pisaniem recenzji dla czasopism literackich i realizacją słuchowisk radiowych. W 1980 r. związał się z Solidarnością, a w stanie wojennym działał w podziemiu. Pod różnymi pseudonimami pisywał do konspiracyjnych pism zarówno na Węgrzech, jak i w Polsce. Po upadku komunizmu powrócił do Budapesztu, gdzie pełnił wiele funkcji w mediach i w dyplomacji. Był m.in. redaktorem naczelnym dwóch dzienników: „Új Magyarország” i „Napi Magyarország”. Nad Wisłę wracał na dłużej jako radca ambasady czy dyrektor Węgierskiego Instytutu Kultury.
Przyjeżdżali nad Wisłę, by uczyć się od naszych dysydentów nielegalnej działalności, tajników konspiracji, sztuki prowadzenia strajków, drukowania bezdebitowych wydawnictw czy organizowania demonstracji.
Od 1976 do 1990 r. Szalai, mieszkając w Polsce, prowadził dziennik, zapisując na gorąco najważniejsze wydarzenia, w których przyszło mu brać udział. Dzieło wydała drukiem oficyna Magyar Napló z Budapesztu. Przeszło dziewięćsetstronicowy tom nosi tytuł Lengyel földön (Na polskiej ziemi) i zbiera bardzo dobre recenzje w prasie węgierskiej. Atutem książki jest uchwycenie burzliwego okresu w najnowszych dziejach Polski z perspektywy cudzoziemca, opisującego swe przeżycia ze środka peerelowskiej rzeczywistości, a zarazem zachowującego węgierską optykę. Wkrótce ta wyjątkowa pozycja trafi do polskich czytelników.
Tekst pochodzi z nr 12/2019 „Biuletynu IPN”